Rozdział 3 "Ale Riker..."
*Perspektywa Veronici*
Biegłam przez miasto i nagle się potknęłam. Liczyłam na spotkanie z betonem, ale to się nie stało, zamiast tego wpadłam w czyjeś ramiona. Spojrzałam na tą osobę, był to chłopak o długich, brązowych włosach i szaro-brązowych oczach. Uśmiechał się do mnie czule i pomógł mi się podnieść. - Prze... przepraszam. - Rzekłam zakłopotana.
- Nic się nie stało, co tu robisz? Raczej niewiele osób odwiedza to miejsce o tej porze. - Nagle nie wiem kiedy z dnia zrobiła się noc, przełknęłam głośno ślinę i rozejrzałam się dookoła wystraszona. Wtuliłam się w chłopaka, a do oczu zaczęły napływać mi łzy. - Hej... spokojnie, nie bój się. Nic Ci się przy mnie nie stanie. - Spojrzałam przez mgłę w jego oczy, mówił prawdę, dało się to z nich wyczytać. Wtuliłam się w niego mocniej i już po chwili poczułam się lepiej. Kiedy jednak nagle chłopak zniknął, a wszystko wokół zrobiło się czarne... przestrzeń wokoło mnie zaczęła wirować, aż wreszcie nie widziałam już nic... po jakimś czasie otworzyłam oczy i zakaszlałam. Chwilę przyzwyczajałam się do panującego w pomieszczeniu światła i rozejrzałam się po nim. Byłam w szpitalu, po mojej prawej stał Magnus Bane Wielki Czarownik z Brooklynu. Dziwne, że przybył tu, aż z Nowego Jorku, ale... z nim mieliśmy najlepsze kontakty, do tego on nigdy nie chciał nic w zamian, jeśli chodziło akurat o nas. Odwróciłam się w lewo i zobaczyłam... Rocky'ego. - Co ty tu robisz? - Zapytałam i przyjrzałam mu się... przypominał tego chłopaka ze snu, on spojrzał na mnie i się uśmiechnął, ja za to spojrzałam w jego oczy. Były takie same...
- Czekałem, aż się obudzisz. - Odparł, a ja cały czas się zastanawiałam co te sny znaczyły... najpierw śniło mi się, że on chce mnie zabić, ale... on był normalny, miły i cały czas we mnie zapatrzony. W tamtym śnie miał inne oczy. Jednak w tym co mi się śniło teraz... chciał mi pomóc i dalej chce... - Czujesz się już lepiej?
- Wszystko z nią w porządku, jednak musi trochę odpoczywać. - Rzekł Bane, zapewne to on mnie leczył.
- Dzięki Magnusie... za wszystko. - Uśmiechnął się tylko do mnie.
- Nic się nie stało, ale macie tutaj czarownika... dlaczego sprowadzacie mnie? - Zapytał z rozbawieniem w głosie.
- On się dopiero szkoli... nie możemy chyba narażać naszych chorych. - Powiedziałam.
- Dobrze... pójdę porozmawiać z Rikerem, a ty nie wstawaj. Aha i jeszcze jedno, zostanę tu na tydzień, przekażę trochę wiedzy waszemu przyjacielowi. - Rzekł i wyszedł z pokoju, ja znów spojrzałam na bruneta, który siedział przy mnie cały czas.
- Czemu śledziłeś Rikera? Inaczej byś się tu nie dostał... - Odezwałam się po chwili i skuliłam się, opierając głowę na kolanach.
- Po prostu miałem dość tajemnic... wiesz, gdyby tak codziennie wychodził do koleżanki, nie wracałby z podartą bluzą.
- Nigdy nie wiesz co tam mogłoby się dziać... - Zaśmialiśmy się.
- Tak... brałem pod uwagę prawie wszystkie scenariusze... prócz takiego jaki usłyszałem. Dalej to do mnie nie dociera... - Zamilkł na chwilę i kiedy chciał coś powiedzieć do szpitala wszedł Ryland. - RyRy? - Zdziwił się. - Co ty tu kurde robisz?
- Mógłbym spytać o to samo bracie. Wreszcie postanowiłeś śledzić Rikera? - Kiwnął głową.
- Ty... ty tu mieszkasz? - Młody uśmiechnął się tylko do swojego brata.
- Tak, tutaj jest najbezpieczniej... nie mam zamiaru ryzykować, a mogę w spokoju trenować. - W tej chwili przybył do nas Riker.
- Ryland. Dawno Cię nie widziałem. - Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmieszek, poczochrał mu fryzurę i podszedł do mojego łóżka. - Bane mi opowiedział wszystko. Cieszę się, że nic Ci nie jest... ale powtórzymy sobie teorię, a potem wrócimy z praktyką do trujących substancji. - Rzekł, a ja się zaśmiałam lekko.
- Riker... - Zaczął Rocky.
- Nie Rocky. Nie będę Cię trenował, nigdy, nawet o tym nie myśl. Obiecałem mamie, już Ci mówiłem, że i tak za dużo wiesz... - W jego oczach nagle pojawił się strach... bał się o brata.
- Ale Riker... jestem dość dorosły żeby sobie poradzić z treningami.
- Nie o to chodzi! Bycie Nocnym Łowcą to wieczna walka z Demonami... to nie jest takie proste! Ty chyba nie wiesz ile razy ledwo uszedłem z życiem, a prowadzę takie życie 13 lat. Po prostu nie. - Jego ton był pełen troski, ale brunet widocznie go nie dostrzegał.
- A tak naprawdę o co chodzi? - Zapytał, a blondyn się zdziwił, ja też.
- Myślisz, że mogę coś mieć z tego, że Cię chronię? Rocky! Jesteś moim bratem... to oczywiste, że się o Ciebie boję. Nie mam zamiaru tak ryzykować... nie chcę tracić brata, mam zamiar spędzić z moją PEŁNĄ rodziną całe życie... nawet jeśli miałoby być ono krótkie.
- A Ryland?
- RyRy... on tutaj mieszka, jest bezpieczny, nie ma szans żeby coś mu się stało, a jest jeszcze zbyt słabo wyszkolony żeby iść na misje. Nie opuszcza Instytutu bez opieki, też chciałbyś tak żyć? Pod kloszem? Bez rodziny? Tylko ja bym tutaj przychodził, bo muszę trenować z Veronicą... każdy Nefilim jest zagrożony, a zwłaszcza szkolący się. Nie pozwolę Ci wieść takiego życia. Przykro mi, ale znaczysz dla mnie zbyt wiele. - To były jego ostatnie słowa, bo wyszedł z sali zabierając młodszego brata. Położyłam mu dłoń na ramieniu, a on momentalnie się uśmiechnął.
- On się o Ciebie martwi, zrozum to. Nie chce żeby coś Ci się stało... tobie i Rylandowi. I tak chroni go zawsze kiedy może. Nigdy nie pozwala mu opuszczać tego budynku, a jeśli już to tylko u jego boku. Nie chciał go trenować, bo nie potrafił patrzeć jak jego brat szkoli się na zabójcę Demonów, za każdym razem wtedy myślał, że to może być jego ostatni dzień. Już i tak umierał ze strachu kiedy tylko młody opuszczał Instytut bez niego. Postaw się na jego miejscu... Riker nie chce tracić rodziny. To życie nie jest bezpieczne. - Zakończyłam swój monolog, a on spojrzał na mnie. - Wyobraź sobie codzienne treningi ze swoim bratem. Dzień w dzień musisz z nim walczyć i uważać, żeby go przez przypadek nie zranić, a potem jak walczysz naprawdę to musisz atakować z całych sił. - Dodałam po chwili. "Zaprzeczam własnym słowom, ale... rozumiem Rikera. Nie chcę, aby coś stało się Rocky'emu tak jak moja mama chciała chronić mojego tatę..." Pomyślałam. - Kiedy wrócisz do domu? - Zapytałam po chwili milczenia.
- Nie wrócę do domu, póki on nie będzie mnie szkolił.. - Odparł pewnie.
- Coś ty się tak na to uparł? On jest również strasznie uparty, macie to chyba w genach. - Przewróciłam oczami, a ten się uśmiechnął. - Może pogadaj ze swoim ojcem? On powinien to załatwić.
- Masz rację! Jeeny kocham Cię! - Zarumieniłam się delikatnie, a ten mnie uściskał i wyleciał z pomieszczenia jak burza, zaśmiałam się lekko. Wstałam powoli z łóżka i chciałam wyjść ze szpitala, ale w drzwiach pojawił się Noah.
- Hej! - Powiedziałam z uśmiechem, a ten podszedł do mnie i przytulił się.
- Tęskniłem. - Rzekł do mnie i się wreszcie odkleiliśmy. - Ness została w Idrisie, ale powinna wrócić niedługo z rodzicami. Słyszałem, że coś się stało, o co chodzi? - Zapytał.
- Nic... po prostu popełniłam błąd. Jak zawsze.
- Przestań, jesteś świetną Nocną Łowczynią, po prostu musisz zacząć wierzyć w siebie. - Jak zawsze umiał mi poprawić humor.
- Wiesz jak mnie pocieszyć, ale teraz... musisz przekonać Rikera, aby się przeprowadził tutaj z rodziną, to nie jest bezpieczne skoro Valentine go odkrył.
- Postaram się z nim porozmawiać, ale musisz iść ze mną, ty go na pewno przekonasz...
- No dobrze. Chodźmy od razu, nie możemy ryzykować. - Wiedzieliśmy gdzie go szukać, zawsze jak był zestresowany czy wkurzony szedł trenować... dlatego był taki dobry! Weszliśmy do wielkiej, ciemnej sali treningowej. - Riker... jesteś tu?
- Czego tu szukacie? - Odparł głos z oddali, było go dobrze słychać przez panujące tu echo.
- Może chodźmy w bardziej ustronne miejsce. - Odezwał się chłopak, blondyn wyszedł z sali, a my za nim. Rozmawialiśmy na korytarzu. - Musisz się przenieść z rodziną...
- Wiem, ale nie mam pojęcia gdzie. - Spojrzeliśmy na siebie z szatynem.
- Do Instytutu... nigdzie indziej nie będziecie bezpieczni. - Rzekł pewny siebie.
- Nie... nie mogę.
- Obgadaj to ze swoim tatą, na pewno poprze nas. Nie możecie stawiać tego durnego sekretu ponad wasze bezpieczeństwo! - Odezwałam się wreszcie już lekko zdenerwowana.
- Co ze mną obgadać? - Odezwał się dorosły głos za nami, był to Mark Lynch. Przełknęłam głośno ślinę i nieświadomie złapałam Noah'a za rękę, co jak co, ale jego ojciec potrafił być straszny. - No słucham...
___________________________
Oto i 3 rozdzialik! Przepraszam, późno wstawiam ;-; ale to nie moja wina, nie mam kompa :< Pseplasam, pseplasam i pseplasam! Jesce laz pseplasam... będę was przepraszać całą noc, abyście mi wybaczyli, staram się jak mogę i chciałabym dodawać regularnie, ale w każdej chwili, w jakiej mogę to się staram wbić na kompa do siory czy chociaż u niej na wifi na fonie i po prostu dodać te rozdziały! Komciajcie diabełki 3:) <3 :* KOCHAM WAS <3
- Nie wrócę do domu, póki on nie będzie mnie szkolił.. - Odparł pewnie.
- Coś ty się tak na to uparł? On jest również strasznie uparty, macie to chyba w genach. - Przewróciłam oczami, a ten się uśmiechnął. - Może pogadaj ze swoim ojcem? On powinien to załatwić.
- Masz rację! Jeeny kocham Cię! - Zarumieniłam się delikatnie, a ten mnie uściskał i wyleciał z pomieszczenia jak burza, zaśmiałam się lekko. Wstałam powoli z łóżka i chciałam wyjść ze szpitala, ale w drzwiach pojawił się Noah.
- Hej! - Powiedziałam z uśmiechem, a ten podszedł do mnie i przytulił się.
- Tęskniłem. - Rzekł do mnie i się wreszcie odkleiliśmy. - Ness została w Idrisie, ale powinna wrócić niedługo z rodzicami. Słyszałem, że coś się stało, o co chodzi? - Zapytał.
- Nic... po prostu popełniłam błąd. Jak zawsze.
- Przestań, jesteś świetną Nocną Łowczynią, po prostu musisz zacząć wierzyć w siebie. - Jak zawsze umiał mi poprawić humor.
- Wiesz jak mnie pocieszyć, ale teraz... musisz przekonać Rikera, aby się przeprowadził tutaj z rodziną, to nie jest bezpieczne skoro Valentine go odkrył.
- Postaram się z nim porozmawiać, ale musisz iść ze mną, ty go na pewno przekonasz...
- No dobrze. Chodźmy od razu, nie możemy ryzykować. - Wiedzieliśmy gdzie go szukać, zawsze jak był zestresowany czy wkurzony szedł trenować... dlatego był taki dobry! Weszliśmy do wielkiej, ciemnej sali treningowej. - Riker... jesteś tu?
- Czego tu szukacie? - Odparł głos z oddali, było go dobrze słychać przez panujące tu echo.
- Może chodźmy w bardziej ustronne miejsce. - Odezwał się chłopak, blondyn wyszedł z sali, a my za nim. Rozmawialiśmy na korytarzu. - Musisz się przenieść z rodziną...
- Wiem, ale nie mam pojęcia gdzie. - Spojrzeliśmy na siebie z szatynem.
- Do Instytutu... nigdzie indziej nie będziecie bezpieczni. - Rzekł pewny siebie.
- Nie... nie mogę.
- Obgadaj to ze swoim tatą, na pewno poprze nas. Nie możecie stawiać tego durnego sekretu ponad wasze bezpieczeństwo! - Odezwałam się wreszcie już lekko zdenerwowana.
- Co ze mną obgadać? - Odezwał się dorosły głos za nami, był to Mark Lynch. Przełknęłam głośno ślinę i nieświadomie złapałam Noah'a za rękę, co jak co, ale jego ojciec potrafił być straszny. - No słucham...
___________________________
Oto i 3 rozdzialik! Przepraszam, późno wstawiam ;-; ale to nie moja wina, nie mam kompa :< Pseplasam, pseplasam i pseplasam! Jesce laz pseplasam... będę was przepraszać całą noc, abyście mi wybaczyli, staram się jak mogę i chciałabym dodawać regularnie, ale w każdej chwili, w jakiej mogę to się staram wbić na kompa do siory czy chociaż u niej na wifi na fonie i po prostu dodać te rozdziały! Komciajcie diabełki 3:) <3 :* KOCHAM WAS <3