wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 3

Rozdział 3 "Ale Riker..."

*Perspektywa Veronici*
Biegłam przez miasto i nagle się potknęłam. Liczyłam na spotkanie z betonem, ale to się nie stało, zamiast tego wpadłam w czyjeś ramiona. Spojrzałam na tą osobę, był to chłopak o długich, brązowych włosach i szaro-brązowych oczach. Uśmiechał się do mnie czule i pomógł mi się podnieść. - Prze... przepraszam. - Rzekłam zakłopotana.
- Nic się nie stało, co tu robisz? Raczej niewiele osób odwiedza to miejsce o tej porze. - Nagle nie wiem kiedy z dnia zrobiła się noc, przełknęłam głośno ślinę i rozejrzałam się dookoła wystraszona. Wtuliłam się w chłopaka, a do oczu zaczęły napływać mi łzy. - Hej... spokojnie, nie bój się. Nic Ci się przy mnie nie stanie. - Spojrzałam przez mgłę w jego oczy, mówił prawdę, dało się to z nich wyczytać. Wtuliłam się w niego mocniej i już po chwili poczułam się lepiej. Kiedy jednak nagle chłopak zniknął, a wszystko wokół zrobiło się czarne... przestrzeń wokoło mnie zaczęła wirować, aż wreszcie nie widziałam już nic... po jakimś czasie otworzyłam oczy i zakaszlałam. Chwilę przyzwyczajałam się do panującego w pomieszczeniu światła i rozejrzałam się po nim. Byłam w szpitalu, po mojej prawej stał Magnus Bane Wielki Czarownik z Brooklynu. Dziwne, że przybył tu, aż z Nowego Jorku, ale... z nim mieliśmy najlepsze kontakty, do tego on nigdy nie chciał nic w zamian, jeśli chodziło akurat o nas. Odwróciłam się w lewo i zobaczyłam... Rocky'ego. - Co ty tu robisz? - Zapytałam i przyjrzałam mu się... przypominał tego chłopaka ze snu, on spojrzał na mnie i się uśmiechnął, ja za to spojrzałam w jego oczy. Były takie same...
- Czekałem, aż się obudzisz. - Odparł, a ja cały czas się zastanawiałam co te sny znaczyły... najpierw śniło mi się, że on chce mnie zabić, ale... on był normalny, miły i cały czas we mnie zapatrzony. W tamtym śnie miał inne oczy. Jednak w tym co mi się śniło teraz... chciał mi pomóc i dalej chce... - Czujesz się już lepiej?
- Wszystko z nią w porządku, jednak musi trochę odpoczywać. - Rzekł Bane, zapewne to on mnie leczył.
- Dzięki Magnusie... za wszystko. - Uśmiechnął się tylko do mnie.
- Nic się nie stało, ale macie tutaj czarownika... dlaczego sprowadzacie mnie? - Zapytał z rozbawieniem w głosie.
- On się dopiero szkoli... nie możemy chyba narażać naszych chorych. - Powiedziałam.
- Dobrze... pójdę porozmawiać z Rikerem, a ty nie wstawaj. Aha i jeszcze jedno, zostanę tu na tydzień, przekażę trochę wiedzy waszemu przyjacielowi. - Rzekł i wyszedł z pokoju, ja znów spojrzałam na bruneta, który siedział przy mnie cały czas.
- Czemu śledziłeś Rikera? Inaczej byś się tu nie dostał... - Odezwałam się po chwili i skuliłam się, opierając głowę na kolanach.
- Po prostu miałem dość tajemnic... wiesz, gdyby tak codziennie wychodził do koleżanki, nie wracałby z podartą bluzą.
- Nigdy nie wiesz co tam mogłoby się dziać... - Zaśmialiśmy się.
- Tak... brałem pod uwagę prawie wszystkie scenariusze... prócz takiego jaki usłyszałem. Dalej to do mnie nie dociera... - Zamilkł na chwilę i kiedy chciał coś powiedzieć do szpitala wszedł Ryland. - RyRy? - Zdziwił się. - Co ty tu kurde robisz?
- Mógłbym spytać o to samo bracie. Wreszcie postanowiłeś śledzić Rikera? - Kiwnął głową.
- Ty... ty tu mieszkasz? - Młody uśmiechnął się tylko do swojego brata.
- Tak, tutaj jest najbezpieczniej... nie mam zamiaru ryzykować, a mogę w spokoju trenować. - W tej chwili przybył do nas Riker.
- Ryland. Dawno Cię nie widziałem. - Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmieszek, poczochrał mu fryzurę i podszedł do mojego łóżka. - Bane mi opowiedział wszystko. Cieszę się, że nic Ci nie jest... ale powtórzymy sobie teorię, a potem wrócimy z praktyką do trujących substancji. - Rzekł, a ja się zaśmiałam lekko.
- Riker... - Zaczął Rocky.
- Nie Rocky. Nie będę Cię trenował, nigdy, nawet o tym nie myśl. Obiecałem mamie, już Ci mówiłem, że i tak za dużo wiesz... - W jego oczach nagle pojawił się strach... bał się o brata.
- Ale Riker... jestem dość dorosły żeby sobie poradzić z treningami.
- Nie o to chodzi! Bycie Nocnym Łowcą to wieczna walka z Demonami... to nie jest takie proste! Ty chyba nie wiesz ile razy ledwo uszedłem z życiem, a prowadzę takie życie 13 lat. Po prostu nie. - Jego ton był pełen troski, ale brunet widocznie go nie dostrzegał.
- A tak naprawdę o co chodzi? - Zapytał, a blondyn się zdziwił, ja też.
- Myślisz, że mogę coś mieć z tego, że Cię chronię? Rocky! Jesteś moim bratem... to oczywiste, że się o Ciebie boję. Nie mam zamiaru tak ryzykować... nie chcę tracić brata, mam zamiar spędzić z moją PEŁNĄ rodziną całe życie... nawet jeśli miałoby być ono krótkie.
- A Ryland?
- RyRy... on tutaj mieszka, jest bezpieczny, nie ma szans żeby coś mu się stało, a jest jeszcze zbyt słabo wyszkolony żeby iść na misje. Nie opuszcza Instytutu bez opieki, też chciałbyś tak żyć? Pod kloszem? Bez rodziny? Tylko ja bym tutaj przychodził, bo muszę trenować z Veronicą... każdy Nefilim jest zagrożony, a zwłaszcza szkolący się. Nie pozwolę Ci wieść takiego życia. Przykro mi, ale znaczysz dla mnie zbyt wiele. - To były jego ostatnie słowa, bo wyszedł z sali zabierając młodszego brata. Położyłam mu dłoń na ramieniu, a on momentalnie się uśmiechnął.
- On się o Ciebie martwi, zrozum to. Nie chce żeby coś Ci się stało... tobie i Rylandowi. I tak chroni go zawsze kiedy może. Nigdy nie pozwala mu opuszczać tego budynku, a jeśli już to tylko u jego boku. Nie chciał go trenować, bo nie potrafił patrzeć jak jego brat szkoli się na zabójcę Demonów, za każdym razem wtedy myślał, że to może być jego ostatni dzień. Już i tak umierał ze strachu kiedy tylko młody opuszczał Instytut bez niego. Postaw się na jego miejscu... Riker nie chce tracić rodziny. To życie nie jest bezpieczne. - Zakończyłam swój monolog, a on spojrzał na mnie. - Wyobraź sobie codzienne treningi ze swoim bratem. Dzień w dzień musisz z nim walczyć i uważać, żeby go przez przypadek nie zranić, a potem jak walczysz naprawdę to musisz atakować z całych sił. - Dodałam po chwili. "Zaprzeczam własnym słowom, ale... rozumiem Rikera. Nie chcę, aby coś stało się Rocky'emu tak jak moja mama chciała chronić mojego tatę..." Pomyślałam. - Kiedy wrócisz do domu? - Zapytałam po chwili milczenia.
- Nie wrócę do domu, póki on nie będzie mnie szkolił.. - Odparł pewnie.
- Coś ty się tak na to uparł? On jest również strasznie uparty, macie to chyba w genach. - Przewróciłam oczami, a ten się uśmiechnął. - Może pogadaj ze swoim ojcem? On powinien to załatwić.
- Masz rację! Jeeny kocham Cię! - Zarumieniłam się delikatnie, a ten mnie uściskał i wyleciał z pomieszczenia jak burza, zaśmiałam się lekko. Wstałam powoli z łóżka i chciałam wyjść ze szpitala, ale w drzwiach pojawił się Noah.
- Hej! - Powiedziałam z uśmiechem, a ten podszedł do mnie i przytulił się.
- Tęskniłem. - Rzekł do mnie i się wreszcie odkleiliśmy. - Ness została w Idrisie, ale powinna wrócić niedługo z rodzicami. Słyszałem, że coś się stało, o co chodzi? - Zapytał.
- Nic... po prostu popełniłam błąd. Jak zawsze.
- Przestań, jesteś świetną Nocną Łowczynią, po prostu musisz zacząć wierzyć w siebie. - Jak zawsze umiał mi poprawić humor.
- Wiesz jak mnie pocieszyć, ale teraz... musisz przekonać Rikera, aby się przeprowadził tutaj z rodziną, to nie jest bezpieczne skoro Valentine go odkrył.
- Postaram się z nim porozmawiać, ale musisz iść ze mną, ty go na pewno przekonasz...
- No dobrze. Chodźmy od razu, nie możemy ryzykować. - Wiedzieliśmy gdzie go szukać, zawsze jak był zestresowany czy wkurzony szedł trenować... dlatego był taki dobry! Weszliśmy do wielkiej, ciemnej sali treningowej. - Riker... jesteś tu?
- Czego tu szukacie? - Odparł głos z oddali, było go dobrze słychać przez panujące tu echo.
- Może chodźmy w bardziej ustronne miejsce. - Odezwał się chłopak, blondyn wyszedł z sali, a my za nim. Rozmawialiśmy na korytarzu. - Musisz się przenieść z rodziną...
- Wiem, ale nie mam pojęcia gdzie. - Spojrzeliśmy na siebie z szatynem.
- Do Instytutu... nigdzie indziej nie będziecie bezpieczni. - Rzekł pewny siebie.
- Nie... nie mogę.
- Obgadaj to ze swoim tatą, na pewno poprze nas. Nie możecie stawiać tego durnego sekretu ponad wasze bezpieczeństwo! - Odezwałam się wreszcie już lekko zdenerwowana.
- Co ze mną obgadać? - Odezwał się dorosły głos za nami, był to Mark Lynch. Przełknęłam głośno ślinę i nieświadomie złapałam Noah'a za rękę, co jak co, ale jego ojciec potrafił być straszny. - No słucham...
___________________________
Oto i 3 rozdzialik! Przepraszam, późno wstawiam ;-; ale to nie moja wina, nie mam kompa :< Pseplasam, pseplasam i pseplasam! Jesce laz pseplasam... będę was przepraszać całą noc, abyście mi wybaczyli, staram się jak mogę i chciałabym dodawać regularnie, ale w każdej chwili, w jakiej mogę to się staram wbić na kompa do siory czy chociaż u niej na wifi na fonie i po prostu dodać te rozdziały! Komciajcie diabełki 3:) <3 :* KOCHAM WAS <3

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 2

Rozdział 2 "Trenuj mnie!"

*Perspektywa Rikera*
Obiad mijał w na pozór miłej atmosferze, ale ja koniecznie musiałem pogadać ze swoją uczennicą. Zjadłem szybko co miałem na talerzu i kiedy chwilę po tym Veronica również skończyła posiłek wyszliśmy na korytarz tak, aby moje rodzeństwo i Ratliff nas nie słyszeli. - Daj mi jakieś twoje normalne zdjęcie. - Powiedziałem i wyciągnąłem z portfela jej fotkę, z tyłu był narysowany znak niewidzialności, dzięki temu nikt nie mógł dostrzec znaków, które miała zwykle na obojczyku i szyi, tym razem też miała ten znak, zwykle namalowany na nadgarstku. - Kiedy go narysowałaś?
- Godzinę temu. Spokojnie, działa 24 godziny... zdążę. - Zapewniła mnie ze
śmiechem, mi nie było do śmiechu za to. Jeśli Rocky wygarnąłby z jakąś propozycją to byłoby źle...
- Uważaj na Rockyego. Można powiedzieć, że chłopak Cię polubił... - Odezwałem się po chwili milczenia.
- Nawet jeśli to co? Boisz się, że się zakocha?
- Tak. Obiecałem rodzicom, że nikogo więcej nie wciągnę w to wszytko, Ryland im wystarczy, a on sam nigdy nie siedzi w domu. Widują się z nim raz na tydzień, po co on mieszka w Instytucie?
- Bo tam jest bezpieczny. Przecież wiesz... - Rzekła spokojnie, a ja jej tylko przytaknąłem. - Tak w ogóle... czemu Stormie nie chce wciągać reszty twojej rodziny w to wszystko? Przecież... wszyscy jesteście Nefilim.
- Ale to życie jest ryzykowne. Moja mama razem z tatą chcieli to skończyć, chcieli mieć normalne życie.
- Ale nasze "normalne życie" jest właśnie takie jak moje czy twoje.
- Moja mama nie wybrała tego kim się urodziła, ale wybrała styl życia. Ja też, mam do tego prawo...
- Twoje rodzeństwo też powinno mieć.
- Ale ja sam to wszystko odkryłem. Nikt mi nie podał wyboru na tacy! Ryland też sam wszystkiego się dowiedział. Zrozum Veronico... obiecałem im, że nikomu nic nie powiem. Zamierzam dotrzymać obietnicy. - Wtedy właśnie mój sensor wskazał mi, że demoniczna energia jest dość blisko. Sensor to było urządzenie, które wykrywało Demony, one wydzielały z siebie pewien rodzaj energii, spojrzałem do niego. - Cholera... demony... zbliżają się tu! - Powiedziałem, moja uczennica spojrzała na mnie przerażona. - Ehhh... zejdź do piwnicy! Już. Tam jest zapas broni. - Rzekłem i ruszyłem do kuchni, a szatynka w przeciwną stronę. Podszedłem ze sztucznym uśmiechem do mojego taty i szepnąłem mu na ucho: - Tato... demony. Najpewniej ludzie Valentine'a. Mama musi ich stąd zabrać. - Spojrzał na mnie i ze zrozumieniem kiwnął głową.
- Dzieci idźcie na zakupy z mamą. - Rzekł stanowczo. - Musimy je zrobić... - Spojrzał porozumiewawczo na Stormie, a ona po chwili skumała o co chodzi i zabrała moje rodzeństwo, oraz Ell'a do sklepu, Rocky próbował się sprzeciwić, czemu ja nie jadę, ale w końcu to ja będę walczył z demonem i będę musiał to posprzątać. Już po chwili moja przyjaciółka przyniosła trzy serafickie noże i dwie stele. Ja zawsze swoją noszę przy sobie. Nakreśliłem sobie dwa znaki i byłem w trakcie kolejnego, ale rozległo się pukanie do drzwi. Szepnąłem imię Anielskie, które nosił ten nóż, tak samo zrobili moi towarzysze i skończyłem rysować trzeci Znak, reszta była stała, ale niewidoczna dla niewtajemniczonych. Pukanie się ponowiło, ale z większą siłą... za trzecim razem drzwi wyleciały z zawiasów, a do domu weszły... 2 osoby i jakieś stworzenie. Było słychać ich kroki. Tym stworem zapewne był pożeracz... "Ugghh... jeszcze będę musiał to sprzątać" powiedziałem do siebie w myślach z odrazą, kiedy mój tata już stał twarzą w twarz z dwójką ludzi Valentine'a. - Czego tu szukacie!? - Wykrzyczał, kazałem Veronice siedzieć na razie w ukryciu.
- Twojej kochanej małżonki, albo... ty też możesz być. Gdzie jest Kielich? - Wiedziałem, że po to tu przyszli. Kazałem mojej uczennicy okrążyć sofę, za którą się schowała, niepostrzeżenie wejść do kuchni i zaatakować jednego od tyłu, ja zrobiłem to samo tylko przeszedłem przez jadalnię. Od tyłu chwyciłem i przyłożyłem nóż do szyi jednego z nich, ten tylko się nie ruszał. Szatynka zrobiła to samo, ale dało się wyczuć od niej strach. Spojrzałem na nią, aby się uspokoiła. Pożeracz bez problemu rzucił się na naszego tatę i rozdziawił paszczę w celu ugryzienia go, jednak ten wbił mu nóż w gardziel, bestia zaczęła znikać w płomieniach, które powstały od Anielskiej mocy serafickiego noża. Mark był cały we krwi demona, ale nic mu ona nie robiła, najważniejsze, że go nie ugryzł. - Ha... myślicie, że my jesteśmy jedynymi, którzy pozostali wierni naszemu Panu? Jesteście w błędzie! - Nagle zamiast ich sylwetek pojawił się czarny dym.
- Nie wdychajcie tego! - Krzyknął tata, ja natychmiast wstrzymałem oddech, a Veronica zrobiła to samo, jednak ona zrobiła to za późno i zakrztusiła się smogiem, już po chwili mgła ulotniła się, a po demonie nie było śladu. Szatynka kaszlała i właśnie miała zemdleć, ale Rocky wbił tu do domu i zamiast się zastanawiać co się stało, złapał ją. Spojrzałem na tatę i szybko schowałem nóż, dobrze, że nie widział wszystkiego. - Dzwonimy po Magnusa? - Zaśmiał się mężczyzna, ja też, ale podszedłem do brata.
- Daj mi ją. - Odezwałem się, a on się spojrzał na mnie jakby to była moja wina... jednak po chwili oddał mi ją w moje ręce. Położyłem ją na kanapie. Sprawdziłem jej stan, na pierwszy rzut oka nic się nie działo, ale nagle spod bluzki zaczęło wychodzić jakieś... jej skóra umierała. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i z ulgą stwierdziłem, że Rockyego tu nie ma. Ściągnąłem jej koszulkę co nie było łatwym zadaniem, kiedy wreszcie udało mi się zobaczyłem jak jej klatka piersiowa jest cała czarna, a trucizna rozszerzała się w szybkim tempie. Bez zawahania narysowałem jej tam iratze - znak leczący, ale nic się nie działo, choć trucizna nie rozprzestrzeniała się. Jakiś plus, ale dalej wyniszczała jej ciało tam gdzie dotarła, a dotarła do serca. - Cholera. - Zakląłem pod nosem i nałożyłem na nią ubrania. - Tato! - Zawołałem, a ten wyszedł z pokoju mojego młodszego brata. - Iratze nie działa, musimy ją zabrać do Instytutu i wezwać Bane'a. - Rzekłem, a ten natychmiast ją wziął na ręce i wyszedł z domu. - Ej! - Powiedziałem.
- Ty wyjaśnisz wszystko bratu. - Mrugnął do mnie i odszedł ze smutnym uśmiechem, już po chwili zaczął biec, pewnie narysował sobie wcześniej Znak Niewidzialności. Ruszyłem do pokoju bruneta.
- H-hej... - Powiedziałem niepewnie nie wiem ile widział...
- Co z Veronicą, gdzie ona jest? - Ożywił się.
- Ummm... tata zabrał ją do szpitala. - Powiedziałem. - Wszystko będzie z nią dobrze, a teraz ty mi powiedz... ile widziałeś?
- Tyle ile powinienem. - Rzekł krótko.
- Czyli? - Przestraszyłem się lekko...
- Widziałem jakiś czarny dym, a potem tylko Veronica upadła, przed tym słyszałem jeszcze "Jesteście w błędzie." Czy coś w tym stylu... Riker. Co tu się kurde stało!? - Powiedział ostro i głośno. - Tylko bez żadnych bajeczek... chcę prawdy. - Jego ton był pewny siebie. "Oj nie chcesz prawdy bracie... nawet jeśli... nie mogę Ci jej dać." Pomyślałem i zacisnąłem dłonie w pięści.
- Nic ważnego. Po prostu Veronica zemdlała, w szpitalu wszystko się wyjaśni. - Skierowałem się do wyjścia i spojrzałem na niego w progu, jemu ta odpowiedź nie wystarczyła. Na twarzy miał grymas niezadowolenia i zmartwienia jednocześnie. Wyszedłem z pokoju i chwyciłem telefon w rękę, oraz wykręciłem numer do taty... nie odbierał. Postanowiłem iść do Instytutu i sprawdzić co się dzieje, wziąłem kurtkę i chciałem wyjść z domu.
- Gdzie ty się wybierasz? - Spytał brunet, odwróciłem się do niego. Stał w drzwiach od swojego pokoju.
- Do I... szpitala. Zobaczę co z nią i wrócę, poczekaj na mnie. - Powiedziałem i ruszyłem, nie usłyszałem żadnego sprzeciwu z jego strony, szybkim krokiem szedłem przez ulice mojej dzielnicy, usłyszałem za sobą jakieś równie szybkie kroki, spojrzałem się za siebie, ale nikogo nie było. Wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej... w końcu dotarłem do budynku, otworzyłem bramę, która rozwarła się i zaskrzypiała głośno. Zewnętrze budynku dla nieproszonych gości wyglądało jak stary, opuszczony i od lat nie zamieszkiwany budynek, jednak Nocni Łowcy widzieli o wiele więcej, widzieli coś czego ludzie nie potrafili dostrzec. Budynek był ogromny i przypominał zamek za czasów świetności, na łuku od bramy wyryte były runy, które ukrywały prawdziwą postać budynku. Wieże były strzeliste i ostre, brama była ogromna, było dużo okien, które były mniej więcej takie jak ja. Cały Instytut wykonany był z kamienia. Usłyszałem kroki, ale były o wiele cichsze niż teraz, sięgnąłem do pasa po broń, którą założyłem jak tylko wszedłem do budynku, przede mną przeturlał się jakiś kamień. Poszedłem w miejsce skąd ten kamyk się wziął i wyciągnąłem broń. - Michael. - Szepnąłem imię, a ostrze szybko zabłysło i po chwili blask prawie wyblakł, jednak nie zniknął do końca, była to broń lepsza niż inne ponieważ Michael był silniejszy niż zwykłe Anioły. Kiedy doszedłem do celu zobaczyłem Noah'a, odetchnąłem ciężko.
- Riker? Co ty tu robisz? - Zapytał zdziwiony?
- Mógłbym zapytać o to samo... miałeś być z rodzicami w Idrisie, razem z Ness... - Rzekłem. Idris, coś zbliżonego do Raju, kraina stworzona przez Anioła Razjela dla Nocnych Łowców, oczywiście można się do niej dostać normalnie, ale jest ona ukryta przed wzrokiem ludzi, widziałem ją tylko raz... właściwie mały fragment tej krainy... przez bramę, bramy to środki transportu, dzięki nim można dostać się do każdego miejsca gdzie jest otwarta inna brama. Ness i Noah Marano, rodzeństwo... cóż mieli jeszcze jedną siostrę... no właśnie mieli. Laura umarła, zginęła w walce, żeby oni mogli przeżyć... każdy przeżywał to na swój sposób, Noah to zniósł, jest zwykle skryty w sobie, a Van... Van stała się straszną suką odkąd dowiedziała się o śmierci siostry, ale w sumie... to mnie w niej kręci.
- Odesłali mnie tu. Podobno Veronice coś się stało... o co chodzi?
- Valentine odkrył miejsce mojego zamieszkania, twierdzi, że moja mama wie gdzie jest Kielich. Jak on to zrobił skoro myślał cały czas, że jesteśmy w Nowym Jorku? - Nóż stracił blask i powrócił do poprzedniej formy, a ja go schowałem. - Nie wiem co mam zrobić z moją rodziną... nie możemy się tak nagle wyprowadzić, a zwłaszcza nie tutaj. Mimo, że to jedyne bezpieczne miejsce.
- Może do Alicante? To w końcu najbez...
- Nie. Oni nie mogą dowiedzieć się o Nefilim, o naszym świecie... jasne? A teraz... widziałeś ich? - Zaprzeczył kiwnięciem głowy, postanowiłem ruszyć do naszego szpitala gdzie powinni leżeć wszyscy ranni, jedno łóżko było zajęte, a przy nim stał mężczyzna, dość wysoki w czarnej szacie z kapturem nałożonym na głowie. Kiedy wszedłem do sali ten podniósł wzrok i zdjął nakrycie głowy, oraz uśmiechnął się do mnie. - Magnus. - Mężczyzna miał widoczne azjatyckie korzenie, a jego oczy były jak u kota, był dość wysoki i chudy, robił coś przy ciele dziewczyny, a z jego dłoni wydobywał się blask.
- Riker... trochę będzie musiała poleżeć, ale dam radę. Iratze zablokowało rozprzestrzenianie trucizny, pierwsze za co się wziąłem to serce i dalej bije, ale nie może oddychać, bo jej płuca dalej są skażone. - Wytłumaczył, a ja wszystko zrozumiałem i usiadłem przy jej krześle. Odetchnąłem ciężko, nie była moją pierwszą uczennicą, ale zdecydowanie najlepszą. Żaden uczeń nie pokonał mnie w walce treningowej przez pierwsze trzy lata, a ona już po pół roku dała radę... Nagle do pokoju ktoś wpadł, był to zasapany tata. Odetchnąłem z ulgą, martwiłem się o niego.
- Rocky... nie ma go... w domu... - Złapał oddech.
- Pewnie debil mnie śledził, nie ma czego się bać. Na pewno go zgubiłem, miałem Znaki. - Rzekłem i poszedłem już bez słowa do Sali treningowej, było w niej cholernie ciemno, ale wszystko widziałem, wyciągnąłem Michaela i przepraszając, że ponownie go wzywam wypowiedziałem jego imię, ostrze zaświeciło i już po chwili delikatny blask przeszywał niewielki teren wokół mnie. Zacząłem trenować, atakowałem nożem manekiny, które były przeszywane ze świstem, ale wzmacniało to moje mięśnie i szybkość ataków. Kiedy miałem właśnie schować broń po godzinnym treningu drzwi sali otworzyły się, rzuciłem seraficki nóż w ścianę gdzie zamknięte drzwi łączyły się z nią. W bramie zobaczyłem tylko wystraszonego bruneta. Spojrzałem na niego i przełknąłem głośno ślinę. - Ro... Rocky. Jak ty tu... skąd... jakim cudem? - Ogarnąłem się po chwili i zachowałem zimną krew. - Co ty tu robisz? - Powiedziałem ostro i podszedłem do niego szybkim krokiem, już po chwili przemierzyłem całą salę i wyciągnąłem broń z szczeliny, którą ostrze wytworzyło i przyłożyłem je bratu do gardła. Nic mu nie miałem zamiaru zrobić, ale musiałem zachować pozory. Ten tylko patrzył na mnie, a strach wypełniał całe jego ciało. - Co tu robisz?! - Wydarłem się, w tej chwili byłem też na niego wściekły.
- Ja... - Bał się cokolwiek powiedzieć, prychnąłem śmiechem.
- Śledziłeś mnie. Prawda? - Kiwnął delikatnie głową. - Dlaczego?
- Bo... mam dość tajemnic! Od wielu lat ukrywacie coś z rodzicami... może wreszcie raczyłbyś powiedzieć o co chodzi? Nie męczy Cię to kłamanie? Akurat poszedłeś do koleżanki i miałeś rozciętą bluzę? Błagam Cię, w taki kit to nawet ślepy nie uwierzy. - Parsknął śmiechem, a ja zabrałem nóż z jego szyi, w tej chwili Ellington, geniusz, przyszedł do sali treningowej.
- Riker mu.... co on tu robi? - Zdziwił się widząc przyjaciela.
- Lepsze pytanie brzmi co TY tutaj robisz. - Ja też nie ukrywałem zaskoczenia widokiem mojego kolegi.
- Ummm... miałem Ci przekazać wiadomość od Raphaela, ale skoro tak sobie rozmawiacie to... ja nie będę przeszkadzał. - Rzekł i chciał wyjść.
- Czekaj. - Zatrzymał się i spojrzał na mnie. - Pomóż mi z tym debilem, bo bez wyjaśnień się nie obejdzie. - Kiwnął głową, a ja wyciągnąłem Magiczny Kamień, z którego wydobył się oślepiający blask, który oświetlił całą salę. Ratliff za to przywarł Rockyego do ściany.
- Co ty tu kurde robisz?! - Zapytał.
- Śledziłem Rikera i puść mnie kmiocie. - Chłopak był coraz bardziej zdenerwowany.
- Ell uspokój się, bo będę musiał wezwać kogoś. - Złapałem go za ramię, a ten opuścił swojego przyjaciela.
- Co do tego kmiota... jestem starszy od Ciebie. - Mruknął stojąc oparty o ścianę, westchnąłem cicho.
- Mów co chcesz wiedzieć, ale pod jednym warunkiem... NIC nie mów swojemu rodzeństwu. - Kiwnął twierdząco głową i zastanowił się chwilę.
- Co to za miejsce, czemu tu jesteś, co tu robi Ell, gdzie jest Veronica, co z nią? Opowiedz mi najlepiej wszystko od początku... - Odezwał się wreszcie.
- Sam tego chciałeś. Czeka Cię lekcja historii... legenda mówi, że wiele tysięcy lat temu na Ziemię zstąpiły Demony, ludzie nie potrafili z nimi walczyć i łatwo umierali w walce z nimi. Wtedy Anioł Razjel również przybył i pomógł ludziom tworząc trzy Dary Anioła, Kielich, Miecz, oraz Lustro. Każdy z Darów osobno miał jakąś moc, ale połączone w jedno z wykorzystaniem odpowiednich zaklęć mogły przywołać Razjela, aby ten spełnił jedno życzenie osoby, która Go wezwała. Kielich Anioła... Razjel napełnił go swą krwią i podarował człowiekowi, ten zyskał siłę i szybkość o jakiej ludzie mogli pomarzyć, do tego dostał moc przyjmowania na siebie specjalnych Runów, wielu śmiałków wypiło krew Anioła i tak oto powstali pierwsi Nefilim, każdy następny potomek ich również taki był. Miecz Anioła, Maellartach. Odpowiednio zindoktrynowany potrafi sprawić, że wezwane przez Ciebie demony są Ci posłuszne, sam miecz sprawia, że Nocni Łowcy zmuszeni są do mówienia prawdy. Lustro... nikt nie wie gdzie się znajduje, nikt również nie zna jego dokładnych właściwości, wiadome tylko, że służy, aby wezwać Razjela. Kielich w połączeniu nie tylko z krwią samego Anioła, lecz także z krwią Nefilim potrafi sprawić, że człowiek stanie się Nocnym Łowcą, ale to musi być dziecko, gdyż dorośli są zbyt słabi, aby sprostać takiej mocy. Ten budynek to Instytut, coś jak nasza kwatera główna, w każdym mieście jest taka. No wiesz... na świecie nie ma tylko Aniołów i Demonów są też Podziemni, czyli tak zwani Dzieci Księżyca, Dzieci Nocy, Faerie oraz Czarownicy. Dzieci Księżyca to wilkołaki, Dzieci Nocy to wampiry i to nawiązuje też po części dlaczego Ell tu jest, ale nie rozumiem jakim prawem przekroczył te mury, Fearie magiczne istoty, które nie potrafią kłamać, są mistrzami manipulacji, jednak nigdy nie naginają prawy, ale nie można im ufać i nigdy nie można przyjmować od nich podarunków. Czarownicy, pół demony, pół ludzie, mają magiczną moc i są nieśmiertelni, ale nie są niezniszczalni. Swoją energię tracą wraz z utratą krwi. Dzieci Nocy... no wyjaśniać nie trzeba, szybkie, silne, umieją zmieniać się w nietoperze, nie mogą chodzić za dnia... Dzieci Księżyca to też chyba jasne, umieją zamieniać się w wilka, zwykle młode likantropy są agresywne, szybkie, silne... nienawidzą wampirów. Wszystko jasne? - Zapytałem.
- Zaraz... to ty jesteś takim Nefilim?
- A widzisz te tatuaże? - Pokazałem na mój obojczyk gdzie ciągnął się jeden znak. - Kiwnął głową. - To są runy, które narysowałem.
- To ja też jestem Nocnym Łowcą? - Zadał kolejne pytanie.
- Ehhh... tak.
- Czyli co... jestem jakiś lepszy niż inni ludzie?
- No niby tak, ale dalej jesteś śmiertelny.
- Pfff... ciapa. - Zaśmiał się Ell.
- Siedź cicho Demonie. - Rzekłem sucho.
- Wiesz, że nie lubię tego określenia. Zresztą nie jestem w pełni demonem. - Ja tylko uśmiechnąłem się triumfalnie. Rocky patrzył na nas zdezorientowany. - Umm... jestem czarownikiem. - Na jego twarzy pojawił się głupi wyszczerz.
- Zaraz co... jak to możliwe... przecież znamy jego rozdziców.
- Demon może przybrać każdą postać, jednak zapewne od razu po "stworzeniu" dziecka odchodzi od ludzkiej partnerki, mama Ellingtona znalazła sobie innego męża i cała trójka udaje, że to on jest jego ojcem, aby się nie wydało, że ma starego demona. - Odezwałem się wreszcie. - Coś jeszcze?
- Tak... Riker jest sprawa. Trenuj mnie!...

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 1

Rozdział 1 "Znów miałam zły sen"

*Perspektywa Veronici*
Siedziałam w ciemnym kącie, byłam zdyszana, biegłam przed chwilą. Uciekałam przed brunetem, który biegł na mnie z nożem, oczy miał puste i... czarne. To było straszne, ale chyba go zgubiłam. - Tu jesteś kotku. - Powiedział z uśmiechem, ale jego oczy... biło z nich zło, co nadawało temu grymasowi przerażającego wyrazu. Wyglądał jak opętany, był umięśniony, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i zanim jego oczy zupełnie pociemniały to były brązowo-szare, w których zawsze można było utonąć. Nie mogłam się oprzeć patrząc w nie, ale tym razem... to nie był on. To był ktoś inny, właśnie miał się zamachnąć kiedy obudziłam się z krzykiem. Moja mama wbiegła natychmiast do pokoju przerażona z miotłą.
- Co się stało córeczko? - Zapytała i rozejrzała się po pokoju, nic nie zauważając opuściła kij z tym czymś na końcu.
- Znów miałam zły sen. - Powiedziałam i złapałam się za głowę. Ona podeszła do łóżka, po czym usiadła na nim. Przytuliła mnie, a ja to odwzajemniłam. - To się kiedyś skończy? - Zapytałam, a ta się tylko uśmiechnęła.
- Nie wiem, ale już 6... chyba czas zacząć twój trening. - Rzekła łagodnie, a ja wstałam z łóżka. Miałam na sobie zieloną piżamę i papcie, które wyglądały jak króliczki. Mimo tego, że byłam w mrocznym miejscu, który zwany był Instytutem to starałam się nie zmieniać swojego życia. Ruszyłam w stronę łazienki, lub pomieszczenia, które nazywane było łazienką. W zasadzie był to ogromny pokój z kilkoma kabinami prysznicowymi, stąd prowadziły drzwi do toalety. Wzięłam szybki prysznic. Kim jestem? Jestem Veronica Clare, córka pisarki Cassandry Clare, która opisała w 6 tomach przygody Clary i Jace'a oraz ich przyjaciół... jednak to wszystko to nie były kłamstwa. Cały świat, który ona opisała w książce był prawdziwy, tylko bohaterów zmyśliła... no nie do końca. Postacie... totalnie zmyślone, ale reszta... cały ten świat to prawda... ta historia opisana w sadze nigdy się nie wydarzyła... prawie. Ta saga ma przygotować ludzi na ewentualny otwarty atak Valentine'a, który nie cofnie się przed niczym, aby stworzyć więcej Nefilim... Jestem szkolącą się Nocną Łowczynią, ja żyję w tym świecie, jestem człowiekiem, który ma w sobie krew Anioła. Jestem taka od urodzenia, jestem silniejsza i szybsza od innych, zwykłych ludzi, jeszcze do tego mam stelę, to znaczy... będę mieć, którą mogę kreślić znaki na swojej skórze, które dają mi magiczną moc wnikając w moje ciało. Jest ich setki, być może tysiące. Wiele z nich jest nieznanych, ale moja mama potrafi narysować wszystkie. Ma w sobie krew Anioła, ale nie tak jak każdy Nocny Łowca, ona zanim się narodziła, jej matka wypiła dodatkową dawkę Anielskiej krwi, stała się w większości Aniołem niż człowiekiem, ale dalej nie ma Boskich mocy. Ja też jestem taka, moja mama nieświadomie dostała posiłek, w której była ta substancja... wiem co było przed Szarą Księgą, przed Clave, przed powstaniem Nefilim. Znam całą tą historię, ale nie wolno mi jej zdradzać... mimo, że urodziłam się dopiero 18 lat temu... Skończyłam myśleć, oraz poszłam do siebie ubrana w szlafrok, aby się założyć na siebie ubrania. Nałożyłam na swoje ciało bieliznę i najzwyklejsze, luźne dresy, ponieważ w treningu cokolwiek co założę ubrudzi się lub zniszczy. Założyłam trampki i ruszyłam na dół do sali treningowej, tam czekał już na mnie mój trener.
- Spóźniłaś się. - Powiedział i odwrócił się z groźną miną - Nie marnujmy więcej czasu. - Rzekł suchym tonem. W ręku trzymał nóż, a w drugiej ręce coś przypominającego różdżkę, stelę. - Szybko nakreśl sobie znaki i zaczynamy. - Rzucił to przez pokój, ale bez problemu kij do mnie dotarł. Przyłożyłam go do dłoni, a z czubka wydobyło się małe niebieskie światełko, po chwili poczułam lekkie pieczenie na skórze, a już po chwili miałam na wewnętrznej stronie dłoni nakreślony czarny, gruby znak. To samo zrobiłam na nadgarstku. - Dwa na razie wystarczą. - Rzekł i podszedł do mnie. Sala była ogromną, ale mój trener poruszał się bezszelestnie, spojrzał na moją rękę i kiwnął do siebie ze zrozumieniem, oraz odebrał stelę, przyrząd służący do kreślenia znaków. - Wiesz jakie znaki zrobiłaś? - Zapytał, durne pytanie.
- Znak Nocnego Widzenia i Znak Cichego Chodzenia. - Odparłam, ten tylko kiwnął głową w geście potwierdzenia.
- Wiesz co to oznacza? - Uśmiechnął się ledwo zauważalnie.
- Niestety tak... - Mruknęłam, a ten podał mi jeden nóż.
- Jego imię to Abrariel. - Wypowiedziałam jego imię, trzymając broń w ręce. Ostrze zaczęło się świecić na biało i po chwili wydłużyło się niewiele, a blask zniknął prawie tak szybko jak się pojawił. Dotknęłam delikatnie jego ostrza, miało na sobie znaki, jednak inne niż ma na sobie każdy Nocny Łowca. Mój trener już po chwili w ręku miał podobny nóż. - Gotowa? - Zapytał, a ja kiwnęłam głową, widziałam doskonale wszystko mimo, że było ciemno. Nie było tu okien i nie dostawało się żadne światło, ale dzięki znaku Nocnego Widzenia mogłam bez problemu wszystko zobaczyć, jednak nie chłopaka, który mnie uczył. Już po chwili poczułam jego oddech za sobą i szybko odskoczyłam w bok. Ten za to przeciął ze świstem powietrze i uśmiechnął się, korzystając z tego, że go rozproszyłam cicho ruszyłam na niego, ale ten równie szybko co ja uniknął ciosu, jednak kiedy już dotknął nogami podłoża od razu na mnie ruszył, nie dając mi zrobić oddechu i wybił mi broń z ręki, oraz ostrze noża przyłożył do szyi. - Nie możesz tak długo się zastanawiać. Podczas walki musisz myśleć szybko, a jak nie możesz nic po prosty wymyślić unikaj, dopóki na coś nie wpadniesz. - Jak zawsze mądra rada mojego "mistrza". - Narysuj sobie Znak Darów Anioła. - Rzucił mi stelę, a ja nakreśliłam ten znak sobie prawie natychmiast. Poczułam jak w moim ciele zbierają się siły. Chwyciłam ponownie nóż i stanęłam gotowa do dalszej walki. Tym razem mój trener o blond włosach postanowił zaatakować od dołu i ślizgiem chciał mi zaburzyć równowagę, abym się przewróciła, ale zrobiłam wysokie salto i uniknęłam tego dzięki temu stałam teraz do niego tyłem. Prawie natychmiast znalazłam się przy nim i trzymałam nóż pod jego szyją.
- Wyrzuć seraficki nóż. - Powiedziałam pewnie, a ten rzucił broń, ja tylko kopnęłam ją za siebie.
- Gratulacje. - Rzekł w końcu, po chwili ciszy między nami. Ja uwolniłam go z uścisku, a ten rozmasował swój kark. - Dalsza część treningu po przerwie. Zjemy coś? - Zapytał z uśmiechem, kiedy tylko kończyliśmy treningi od razu stawał się pogodny i miły, ale zawsze szkolenie było na pierwszym miejscu i podchodził do tego chorobliwie poważnie. Cały Riker Lynch...

*Perspektywa Rocky'ego*
- Ej gdzie znowu Rikera wywiało? - Spytałem, było około godziny 12, a zwykle o tej porze był w domu. Zwykle, bo zawsze gdzieś na noc znikał.
- Powinien już tu być, może coś go zatrzymało? - Powiedziała moja mama Stormie, a ja wzruszyłem ramionami, byłem w kuchni, więc wziąłem tylko jabłko i ruszyłem do siebie, kiedy drzwi się otworzyły, a stał w nich mój starszy brat.
- Gdzie ty byłeś? - Zadałem mu znaczące pytanie w drzwiach, póki Rydel jeszcze nie było.
- Hej Rocky, też miło Cię widzieć. Wpadłem do koleżanki. - Jego ciuchy były całe brudne i poniszczone, a w jednym miejscu miał nawet jakby... przecięte nożem. To nie było zwykłe rozdarcie, nie mogło być... często wracał z czymś takim. To mi nie grało, ale nigdy nic mi nie mówił. Irytowało mnie to... - Eee... mamo. - Skierował się do naszej rodzicielki. - Dzisiaj wpadnie do nas moja przyjaciółka na obiad. - Kiwnęła głową ze zrozumieniem.
- Co to za koleżanka? Ładna? Znam ją? Kiedy ją poznałeś? - Wypytywałem mojego braciszka.
- Ummm... na imię ma Veronica, nie znasz, nawet ładna, poznałem ją kilka lat temu.
- Opisz mi jej wygląd. - Rzekłem stanowczo.
- Ehhh... Ma czarne, długie włosy, jasną cerę, jest niska, szczupła, ma niebieskie oczy, jak morskie fale. Pasuje? - Rozmarzyłem się od razu.
- Ideaaalna. - Powiedziałem, dalej marząc sobie o niej, za to moja siostrzyczka odwiodła mnie od blondaska. - Ummm... ja nic nie mówiłem. - Odezwałem się kiedy już wróciłem do realnego świata. - Masz jakieś jej zdjęcie?! - Zawołałem do blondyna, a ten akurat wyszedł spod prysznica.
- No... chyba jest w portfelu. - Powiedział i poszedł do niego, sięgnął po jakąś małą kartkę i podał mi ją.
- Jest ładniejsza niż opisywałeś. - Uśmiechnąłem się do siebie, na odwrocie poczułem coś dziwnego i chciałem odwrócić jej fotkę, ale Riker zabrał mi ją szybkim ruchem ręki. Zdziwiłem się, ale on nic nie powiedział, jakby było to dla niego normalne.
Nie było jeszcze 14, a rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzył je nasz tata Mark i od razu się uśmiechnął do naszego gościa. - Witaj Veronico. Zapraszam. - Otworzył jej szerzej drzwi.
- Dzień dobry panu. - Rzekła tylko i weszła do naszego domu, od razu podszedłem do przejścia z salonu do korytarzu, gdzie było widać drzwi. Była jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach.
- No hej mała. - Powiedziałem z łobuzerskim uśmiechem.
- Ummm... hej. - Odezwała się niepewnie, wtedy Riker wbił do nas.
- Zostaw ją Rocky. - Od razu uśmiechnęła się na widok blondyna, przytulili się na powitanie. Udałem obrażonego i odszedłem od nich. Najstarszy zawołał wszystkich do pokoju, zszedł nawet Ross, a to u niego rzadkość odkąd zerwał z dziewczyną.
- Czego chciałeś? - Zapytał przymulony, dalej pewnie spał.
- Chcę wam kogoś przedstawić. Oto... Veronica Clare. - Zza niego wyszła niska, ale piękna szatynka. Uśmiechnąłem się na jej widok. - Ej... a gdzie Ell? - Zapytał po chwili kiedy go nie zobaczył, ja za to patrzyłem na niego wrogim wzrokiem, stał za dziewczyną i patrzył na nią, jakby nic piękniejszego nie widział w życiu. Riker odwrócił się za siebie i natychmiast rzucił go na łóżko.
- Ładnie to tak się skradać? - Powiedział agresywnie, ale zaraz po tym się uśmiechnął.
- Dzieci obiad! - Krzyknęła mama z kuchni...
__________________________________
Tak więc dodaję teraz rozdział ;-; Zakładkę stworzę w poniedziałek... może xD
Przepraszam jeszcze raz, ale jak już mówiłam to rozwalił mi się komp ;-;
No to ten... pewnie się dziwicie, że nie ma prologu, ale całe zapoznanie z bohaterami będzie w zakładce "Bohaterowie" a fabuły wam nie zdradzę do tego nie wyjaśnię wszystkich pojęć z tym związanych... po prostu tu trzeba myśleć trochę :D
A tak w skrócie: Jeden wielki prolog to około... cały sezon :) Powodzonka w czytaniu :)