Rozdział 2 "Trenuj mnie!"
*Perspektywa Rikera*
Obiad mijał w na pozór miłej atmosferze, ale ja koniecznie musiałem pogadać ze swoją uczennicą. Zjadłem szybko co miałem na talerzu i kiedy chwilę po tym Veronica również skończyła posiłek wyszliśmy na korytarz tak, aby moje rodzeństwo i Ratliff nas nie słyszeli. - Daj mi jakieś twoje normalne zdjęcie. - Powiedziałem i wyciągnąłem z portfela jej fotkę, z tyłu był narysowany znak niewidzialności, dzięki temu nikt nie mógł dostrzec znaków, które miała zwykle na obojczyku i szyi, tym razem też miała ten znak, zwykle namalowany na nadgarstku. - Kiedy go narysowałaś?
- Godzinę temu. Spokojnie, działa 24 godziny... zdążę. - Zapewniła mnie ze
śmiechem, mi nie było do śmiechu za to. Jeśli Rocky wygarnąłby z jakąś propozycją to byłoby źle...
śmiechem, mi nie było do śmiechu za to. Jeśli Rocky wygarnąłby z jakąś propozycją to byłoby źle...
- Uważaj na Rockyego. Można powiedzieć, że chłopak Cię polubił... - Odezwałem się po chwili milczenia.
- Nawet jeśli to co? Boisz się, że się zakocha?
- Tak. Obiecałem rodzicom, że nikogo więcej nie wciągnę w to wszytko, Ryland im wystarczy, a on sam nigdy nie siedzi w domu. Widują się z nim raz na tydzień, po co on mieszka w Instytucie?
- Bo tam jest bezpieczny. Przecież wiesz... - Rzekła spokojnie, a ja jej tylko przytaknąłem. - Tak w ogóle... czemu Stormie nie chce wciągać reszty twojej rodziny w to wszystko? Przecież... wszyscy jesteście Nefilim.
- Ale to życie jest ryzykowne. Moja mama razem z tatą chcieli to skończyć, chcieli mieć normalne życie.
- Ale nasze "normalne życie" jest właśnie takie jak moje czy twoje.
- Moja mama nie wybrała tego kim się urodziła, ale wybrała styl życia. Ja też, mam do tego prawo...
- Twoje rodzeństwo też powinno mieć.
- Ale ja sam to wszystko odkryłem. Nikt mi nie podał wyboru na tacy! Ryland też sam wszystkiego się dowiedział. Zrozum Veronico... obiecałem im, że nikomu nic nie powiem. Zamierzam dotrzymać obietnicy. - Wtedy właśnie mój sensor wskazał mi, że demoniczna energia jest dość blisko. Sensor to było urządzenie, które wykrywało Demony, one wydzielały z siebie pewien rodzaj energii, spojrzałem do niego. - Cholera... demony... zbliżają się tu! - Powiedziałem, moja uczennica spojrzała na mnie przerażona. - Ehhh... zejdź do piwnicy! Już. Tam jest zapas broni. - Rzekłem i ruszyłem do kuchni, a szatynka w przeciwną stronę. Podszedłem ze sztucznym uśmiechem do mojego taty i szepnąłem mu na ucho: - Tato... demony. Najpewniej ludzie Valentine'a. Mama musi ich stąd zabrać. - Spojrzał na mnie i ze zrozumieniem kiwnął głową.
- Dzieci idźcie na zakupy z mamą. - Rzekł stanowczo. - Musimy je zrobić... - Spojrzał porozumiewawczo na Stormie, a ona po chwili skumała o co chodzi i zabrała moje rodzeństwo, oraz Ell'a do sklepu, Rocky próbował się sprzeciwić, czemu ja nie jadę, ale w końcu to ja będę walczył z demonem i będę musiał to posprzątać. Już po chwili moja przyjaciółka przyniosła trzy serafickie noże i dwie stele. Ja zawsze swoją noszę przy sobie. Nakreśliłem sobie dwa znaki i byłem w trakcie kolejnego, ale rozległo się pukanie do drzwi. Szepnąłem imię Anielskie, które nosił ten nóż, tak samo zrobili moi towarzysze i skończyłem rysować trzeci Znak, reszta była stała, ale niewidoczna dla niewtajemniczonych. Pukanie się ponowiło, ale z większą siłą... za trzecim razem drzwi wyleciały z zawiasów, a do domu weszły... 2 osoby i jakieś stworzenie. Było słychać ich kroki. Tym stworem zapewne był pożeracz... "Ugghh... jeszcze będę musiał to sprzątać" powiedziałem do siebie w myślach z odrazą, kiedy mój tata już stał twarzą w twarz z dwójką ludzi Valentine'a. - Czego tu szukacie!? - Wykrzyczał, kazałem Veronice siedzieć na razie w ukryciu.
- Twojej kochanej małżonki, albo... ty też możesz być. Gdzie jest Kielich? - Wiedziałem, że po to tu przyszli. Kazałem mojej uczennicy okrążyć sofę, za którą się schowała, niepostrzeżenie wejść do kuchni i zaatakować jednego od tyłu, ja zrobiłem to samo tylko przeszedłem przez jadalnię. Od tyłu chwyciłem i przyłożyłem nóż do szyi jednego z nich, ten tylko się nie ruszał. Szatynka zrobiła to samo, ale dało się wyczuć od niej strach. Spojrzałem na nią, aby się uspokoiła. Pożeracz bez problemu rzucił się na naszego tatę i rozdziawił paszczę w celu ugryzienia go, jednak ten wbił mu nóż w gardziel, bestia zaczęła znikać w płomieniach, które powstały od Anielskiej mocy serafickiego noża. Mark był cały we krwi demona, ale nic mu ona nie robiła, najważniejsze, że go nie ugryzł. - Ha... myślicie, że my jesteśmy jedynymi, którzy pozostali wierni naszemu Panu? Jesteście w błędzie! - Nagle zamiast ich sylwetek pojawił się czarny dym.
- Nie wdychajcie tego! - Krzyknął tata, ja natychmiast wstrzymałem oddech, a Veronica zrobiła to samo, jednak ona zrobiła to za późno i zakrztusiła się smogiem, już po chwili mgła ulotniła się, a po demonie nie było śladu. Szatynka kaszlała i właśnie miała zemdleć, ale Rocky wbił tu do domu i zamiast się zastanawiać co się stało, złapał ją. Spojrzałem na tatę i szybko schowałem nóż, dobrze, że nie widział wszystkiego. - Dzwonimy po Magnusa? - Zaśmiał się mężczyzna, ja też, ale podszedłem do brata.
- Daj mi ją. - Odezwałem się, a on się spojrzał na mnie jakby to była moja wina... jednak po chwili oddał mi ją w moje ręce. Położyłem ją na kanapie. Sprawdziłem jej stan, na pierwszy rzut oka nic się nie działo, ale nagle spod bluzki zaczęło wychodzić jakieś... jej skóra umierała. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i z ulgą stwierdziłem, że Rockyego tu nie ma. Ściągnąłem jej koszulkę co nie było łatwym zadaniem, kiedy wreszcie udało mi się zobaczyłem jak jej klatka piersiowa jest cała czarna, a trucizna rozszerzała się w szybkim tempie. Bez zawahania narysowałem jej tam iratze - znak leczący, ale nic się nie działo, choć trucizna nie rozprzestrzeniała się. Jakiś plus, ale dalej wyniszczała jej ciało tam gdzie dotarła, a dotarła do serca. - Cholera. - Zakląłem pod nosem i nałożyłem na nią ubrania. - Tato! - Zawołałem, a ten wyszedł z pokoju mojego młodszego brata. - Iratze nie działa, musimy ją zabrać do Instytutu i wezwać Bane'a. - Rzekłem, a ten natychmiast ją wziął na ręce i wyszedł z domu. - Ej! - Powiedziałem.
- Ty wyjaśnisz wszystko bratu. - Mrugnął do mnie i odszedł ze smutnym uśmiechem, już po chwili zaczął biec, pewnie narysował sobie wcześniej Znak Niewidzialności. Ruszyłem do pokoju bruneta.
- H-hej... - Powiedziałem niepewnie nie wiem ile widział...
- Co z Veronicą, gdzie ona jest? - Ożywił się.
- Ummm... tata zabrał ją do szpitala. - Powiedziałem. - Wszystko będzie z nią dobrze, a teraz ty mi powiedz... ile widziałeś?
- Tyle ile powinienem. - Rzekł krótko.
- Czyli? - Przestraszyłem się lekko...
- Widziałem jakiś czarny dym, a potem tylko Veronica upadła, przed tym słyszałem jeszcze "Jesteście w błędzie." Czy coś w tym stylu... Riker. Co tu się kurde stało!? - Powiedział ostro i głośno. - Tylko bez żadnych bajeczek... chcę prawdy. - Jego ton był pewny siebie. "Oj nie chcesz prawdy bracie... nawet jeśli... nie mogę Ci jej dać." Pomyślałem i zacisnąłem dłonie w pięści.
- Nic ważnego. Po prostu Veronica zemdlała, w szpitalu wszystko się wyjaśni. - Skierowałem się do wyjścia i spojrzałem na niego w progu, jemu ta odpowiedź nie wystarczyła. Na twarzy miał grymas niezadowolenia i zmartwienia jednocześnie. Wyszedłem z pokoju i chwyciłem telefon w rękę, oraz wykręciłem numer do taty... nie odbierał. Postanowiłem iść do Instytutu i sprawdzić co się dzieje, wziąłem kurtkę i chciałem wyjść z domu.
- Gdzie ty się wybierasz? - Spytał brunet, odwróciłem się do niego. Stał w drzwiach od swojego pokoju.
- Do I... szpitala. Zobaczę co z nią i wrócę, poczekaj na mnie. - Powiedziałem i ruszyłem, nie usłyszałem żadnego sprzeciwu z jego strony, szybkim krokiem szedłem przez ulice mojej dzielnicy, usłyszałem za sobą jakieś równie szybkie kroki, spojrzałem się za siebie, ale nikogo nie było. Wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej... w końcu dotarłem do budynku, otworzyłem bramę, która rozwarła się i zaskrzypiała głośno. Zewnętrze budynku dla nieproszonych gości wyglądało jak stary, opuszczony i od lat nie zamieszkiwany budynek, jednak Nocni Łowcy widzieli o wiele więcej, widzieli coś czego ludzie nie potrafili dostrzec. Budynek był ogromny i przypominał zamek za czasów świetności, na łuku od bramy wyryte były runy, które ukrywały prawdziwą postać budynku. Wieże były strzeliste i ostre, brama była ogromna, było dużo okien, które były mniej więcej takie jak ja. Cały Instytut wykonany był z kamienia. Usłyszałem kroki, ale były o wiele cichsze niż teraz, sięgnąłem do pasa po broń, którą założyłem jak tylko wszedłem do budynku, przede mną przeturlał się jakiś kamień. Poszedłem w miejsce skąd ten kamyk się wziął i wyciągnąłem broń. - Michael. - Szepnąłem imię, a ostrze szybko zabłysło i po chwili blask prawie wyblakł, jednak nie zniknął do końca, była to broń lepsza niż inne ponieważ Michael był silniejszy niż zwykłe Anioły. Kiedy doszedłem do celu zobaczyłem Noah'a, odetchnąłem ciężko.
- Riker? Co ty tu robisz? - Zapytał zdziwiony?
- Mógłbym zapytać o to samo... miałeś być z rodzicami w Idrisie, razem z Ness... - Rzekłem. Idris, coś zbliżonego do Raju, kraina stworzona przez Anioła Razjela dla Nocnych Łowców, oczywiście można się do niej dostać normalnie, ale jest ona ukryta przed wzrokiem ludzi, widziałem ją tylko raz... właściwie mały fragment tej krainy... przez bramę, bramy to środki transportu, dzięki nim można dostać się do każdego miejsca gdzie jest otwarta inna brama. Ness i Noah Marano, rodzeństwo... cóż mieli jeszcze jedną siostrę... no właśnie mieli. Laura umarła, zginęła w walce, żeby oni mogli przeżyć... każdy przeżywał to na swój sposób, Noah to zniósł, jest zwykle skryty w sobie, a Van... Van stała się straszną suką odkąd dowiedziała się o śmierci siostry, ale w sumie... to mnie w niej kręci.
- Odesłali mnie tu. Podobno Veronice coś się stało... o co chodzi?
- Valentine odkrył miejsce mojego zamieszkania, twierdzi, że moja mama wie gdzie jest Kielich. Jak on to zrobił skoro myślał cały czas, że jesteśmy w Nowym Jorku? - Nóż stracił blask i powrócił do poprzedniej formy, a ja go schowałem. - Nie wiem co mam zrobić z moją rodziną... nie możemy się tak nagle wyprowadzić, a zwłaszcza nie tutaj. Mimo, że to jedyne bezpieczne miejsce.
- Może do Alicante? To w końcu najbez...
- Nie. Oni nie mogą dowiedzieć się o Nefilim, o naszym świecie... jasne? A teraz... widziałeś ich? - Zaprzeczył kiwnięciem głowy, postanowiłem ruszyć do naszego szpitala gdzie powinni leżeć wszyscy ranni, jedno łóżko było zajęte, a przy nim stał mężczyzna, dość wysoki w czarnej szacie z kapturem nałożonym na głowie. Kiedy wszedłem do sali ten podniósł wzrok i zdjął nakrycie głowy, oraz uśmiechnął się do mnie. - Magnus. - Mężczyzna miał widoczne azjatyckie korzenie, a jego oczy były jak u kota, był dość wysoki i chudy, robił coś przy ciele dziewczyny, a z jego dłoni wydobywał się blask.
- Riker... trochę będzie musiała poleżeć, ale dam radę. Iratze zablokowało rozprzestrzenianie trucizny, pierwsze za co się wziąłem to serce i dalej bije, ale nie może oddychać, bo jej płuca dalej są skażone. - Wytłumaczył, a ja wszystko zrozumiałem i usiadłem przy jej krześle. Odetchnąłem ciężko, nie była moją pierwszą uczennicą, ale zdecydowanie najlepszą. Żaden uczeń nie pokonał mnie w walce treningowej przez pierwsze trzy lata, a ona już po pół roku dała radę... Nagle do pokoju ktoś wpadł, był to zasapany tata. Odetchnąłem z ulgą, martwiłem się o niego.
- Rocky... nie ma go... w domu... - Złapał oddech.
- Pewnie debil mnie śledził, nie ma czego się bać. Na pewno go zgubiłem, miałem Znaki. - Rzekłem i poszedłem już bez słowa do Sali treningowej, było w niej cholernie ciemno, ale wszystko widziałem, wyciągnąłem Michaela i przepraszając, że ponownie go wzywam wypowiedziałem jego imię, ostrze zaświeciło i już po chwili delikatny blask przeszywał niewielki teren wokół mnie. Zacząłem trenować, atakowałem nożem manekiny, które były przeszywane ze świstem, ale wzmacniało to moje mięśnie i szybkość ataków. Kiedy miałem właśnie schować broń po godzinnym treningu drzwi sali otworzyły się, rzuciłem seraficki nóż w ścianę gdzie zamknięte drzwi łączyły się z nią. W bramie zobaczyłem tylko wystraszonego bruneta. Spojrzałem na niego i przełknąłem głośno ślinę. - Ro... Rocky. Jak ty tu... skąd... jakim cudem? - Ogarnąłem się po chwili i zachowałem zimną krew. - Co ty tu robisz? - Powiedziałem ostro i podszedłem do niego szybkim krokiem, już po chwili przemierzyłem całą salę i wyciągnąłem broń z szczeliny, którą ostrze wytworzyło i przyłożyłem je bratu do gardła. Nic mu nie miałem zamiaru zrobić, ale musiałem zachować pozory. Ten tylko patrzył na mnie, a strach wypełniał całe jego ciało. - Co tu robisz?! - Wydarłem się, w tej chwili byłem też na niego wściekły.
- Ja... - Bał się cokolwiek powiedzieć, prychnąłem śmiechem.
- Śledziłeś mnie. Prawda? - Kiwnął delikatnie głową. - Dlaczego?
- Bo... mam dość tajemnic! Od wielu lat ukrywacie coś z rodzicami... może wreszcie raczyłbyś powiedzieć o co chodzi? Nie męczy Cię to kłamanie? Akurat poszedłeś do koleżanki i miałeś rozciętą bluzę? Błagam Cię, w taki kit to nawet ślepy nie uwierzy. - Parsknął śmiechem, a ja zabrałem nóż z jego szyi, w tej chwili Ellington, geniusz, przyszedł do sali treningowej.
- Riker mu.... co on tu robi? - Zdziwił się widząc przyjaciela.
- Lepsze pytanie brzmi co TY tutaj robisz. - Ja też nie ukrywałem zaskoczenia widokiem mojego kolegi.
- Ummm... miałem Ci przekazać wiadomość od Raphaela, ale skoro tak sobie rozmawiacie to... ja nie będę przeszkadzał. - Rzekł i chciał wyjść.
- Czekaj. - Zatrzymał się i spojrzał na mnie. - Pomóż mi z tym debilem, bo bez wyjaśnień się nie obejdzie. - Kiwnął głową, a ja wyciągnąłem Magiczny Kamień, z którego wydobył się oślepiający blask, który oświetlił całą salę. Ratliff za to przywarł Rockyego do ściany.
- Co ty tu kurde robisz?! - Zapytał.
- Śledziłem Rikera i puść mnie kmiocie. - Chłopak był coraz bardziej zdenerwowany.
- Ell uspokój się, bo będę musiał wezwać kogoś. - Złapałem go za ramię, a ten opuścił swojego przyjaciela.
- Co do tego kmiota... jestem starszy od Ciebie. - Mruknął stojąc oparty o ścianę, westchnąłem cicho.
- Mów co chcesz wiedzieć, ale pod jednym warunkiem... NIC nie mów swojemu rodzeństwu. - Kiwnął twierdząco głową i zastanowił się chwilę.
- Co to za miejsce, czemu tu jesteś, co tu robi Ell, gdzie jest Veronica, co z nią? Opowiedz mi najlepiej wszystko od początku... - Odezwał się wreszcie.
- Sam tego chciałeś. Czeka Cię lekcja historii... legenda mówi, że wiele tysięcy lat temu na Ziemię zstąpiły Demony, ludzie nie potrafili z nimi walczyć i łatwo umierali w walce z nimi. Wtedy Anioł Razjel również przybył i pomógł ludziom tworząc trzy Dary Anioła, Kielich, Miecz, oraz Lustro. Każdy z Darów osobno miał jakąś moc, ale połączone w jedno z wykorzystaniem odpowiednich zaklęć mogły przywołać Razjela, aby ten spełnił jedno życzenie osoby, która Go wezwała. Kielich Anioła... Razjel napełnił go swą krwią i podarował człowiekowi, ten zyskał siłę i szybkość o jakiej ludzie mogli pomarzyć, do tego dostał moc przyjmowania na siebie specjalnych Runów, wielu śmiałków wypiło krew Anioła i tak oto powstali pierwsi Nefilim, każdy następny potomek ich również taki był. Miecz Anioła, Maellartach. Odpowiednio zindoktrynowany potrafi sprawić, że wezwane przez Ciebie demony są Ci posłuszne, sam miecz sprawia, że Nocni Łowcy zmuszeni są do mówienia prawdy. Lustro... nikt nie wie gdzie się znajduje, nikt również nie zna jego dokładnych właściwości, wiadome tylko, że służy, aby wezwać Razjela. Kielich w połączeniu nie tylko z krwią samego Anioła, lecz także z krwią Nefilim potrafi sprawić, że człowiek stanie się Nocnym Łowcą, ale to musi być dziecko, gdyż dorośli są zbyt słabi, aby sprostać takiej mocy. Ten budynek to Instytut, coś jak nasza kwatera główna, w każdym mieście jest taka. No wiesz... na świecie nie ma tylko Aniołów i Demonów są też Podziemni, czyli tak zwani Dzieci Księżyca, Dzieci Nocy, Faerie oraz Czarownicy. Dzieci Księżyca to wilkołaki, Dzieci Nocy to wampiry i to nawiązuje też po części dlaczego Ell tu jest, ale nie rozumiem jakim prawem przekroczył te mury, Fearie magiczne istoty, które nie potrafią kłamać, są mistrzami manipulacji, jednak nigdy nie naginają prawy, ale nie można im ufać i nigdy nie można przyjmować od nich podarunków. Czarownicy, pół demony, pół ludzie, mają magiczną moc i są nieśmiertelni, ale nie są niezniszczalni. Swoją energię tracą wraz z utratą krwi. Dzieci Nocy... no wyjaśniać nie trzeba, szybkie, silne, umieją zmieniać się w nietoperze, nie mogą chodzić za dnia... Dzieci Księżyca to też chyba jasne, umieją zamieniać się w wilka, zwykle młode likantropy są agresywne, szybkie, silne... nienawidzą wampirów. Wszystko jasne? - Zapytałem.
- Zaraz... to ty jesteś takim Nefilim?
- A widzisz te tatuaże? - Pokazałem na mój obojczyk gdzie ciągnął się jeden znak. - Kiwnął głową. - To są runy, które narysowałem.
- To ja też jestem Nocnym Łowcą? - Zadał kolejne pytanie.
- Ehhh... tak.
- Czyli co... jestem jakiś lepszy niż inni ludzie?
- No niby tak, ale dalej jesteś śmiertelny.
- Pfff... ciapa. - Zaśmiał się Ell.
- Siedź cicho Demonie. - Rzekłem sucho.
- Wiesz, że nie lubię tego określenia. Zresztą nie jestem w pełni demonem. - Ja tylko uśmiechnąłem się triumfalnie. Rocky patrzył na nas zdezorientowany. - Umm... jestem czarownikiem. - Na jego twarzy pojawił się głupi wyszczerz.
- Zaraz co... jak to możliwe... przecież znamy jego rozdziców.
- Demon może przybrać każdą postać, jednak zapewne od razu po "stworzeniu" dziecka odchodzi od ludzkiej partnerki, mama Ellingtona znalazła sobie innego męża i cała trójka udaje, że to on jest jego ojcem, aby się nie wydało, że ma starego demona. - Odezwałem się wreszcie. - Coś jeszcze?
- Tak... Riker jest sprawa. Trenuj mnie!...
- Twojej kochanej małżonki, albo... ty też możesz być. Gdzie jest Kielich? - Wiedziałem, że po to tu przyszli. Kazałem mojej uczennicy okrążyć sofę, za którą się schowała, niepostrzeżenie wejść do kuchni i zaatakować jednego od tyłu, ja zrobiłem to samo tylko przeszedłem przez jadalnię. Od tyłu chwyciłem i przyłożyłem nóż do szyi jednego z nich, ten tylko się nie ruszał. Szatynka zrobiła to samo, ale dało się wyczuć od niej strach. Spojrzałem na nią, aby się uspokoiła. Pożeracz bez problemu rzucił się na naszego tatę i rozdziawił paszczę w celu ugryzienia go, jednak ten wbił mu nóż w gardziel, bestia zaczęła znikać w płomieniach, które powstały od Anielskiej mocy serafickiego noża. Mark był cały we krwi demona, ale nic mu ona nie robiła, najważniejsze, że go nie ugryzł. - Ha... myślicie, że my jesteśmy jedynymi, którzy pozostali wierni naszemu Panu? Jesteście w błędzie! - Nagle zamiast ich sylwetek pojawił się czarny dym.
- Nie wdychajcie tego! - Krzyknął tata, ja natychmiast wstrzymałem oddech, a Veronica zrobiła to samo, jednak ona zrobiła to za późno i zakrztusiła się smogiem, już po chwili mgła ulotniła się, a po demonie nie było śladu. Szatynka kaszlała i właśnie miała zemdleć, ale Rocky wbił tu do domu i zamiast się zastanawiać co się stało, złapał ją. Spojrzałem na tatę i szybko schowałem nóż, dobrze, że nie widział wszystkiego. - Dzwonimy po Magnusa? - Zaśmiał się mężczyzna, ja też, ale podszedłem do brata.
- Daj mi ją. - Odezwałem się, a on się spojrzał na mnie jakby to była moja wina... jednak po chwili oddał mi ją w moje ręce. Położyłem ją na kanapie. Sprawdziłem jej stan, na pierwszy rzut oka nic się nie działo, ale nagle spod bluzki zaczęło wychodzić jakieś... jej skóra umierała. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i z ulgą stwierdziłem, że Rockyego tu nie ma. Ściągnąłem jej koszulkę co nie było łatwym zadaniem, kiedy wreszcie udało mi się zobaczyłem jak jej klatka piersiowa jest cała czarna, a trucizna rozszerzała się w szybkim tempie. Bez zawahania narysowałem jej tam iratze - znak leczący, ale nic się nie działo, choć trucizna nie rozprzestrzeniała się. Jakiś plus, ale dalej wyniszczała jej ciało tam gdzie dotarła, a dotarła do serca. - Cholera. - Zakląłem pod nosem i nałożyłem na nią ubrania. - Tato! - Zawołałem, a ten wyszedł z pokoju mojego młodszego brata. - Iratze nie działa, musimy ją zabrać do Instytutu i wezwać Bane'a. - Rzekłem, a ten natychmiast ją wziął na ręce i wyszedł z domu. - Ej! - Powiedziałem.
- Ty wyjaśnisz wszystko bratu. - Mrugnął do mnie i odszedł ze smutnym uśmiechem, już po chwili zaczął biec, pewnie narysował sobie wcześniej Znak Niewidzialności. Ruszyłem do pokoju bruneta.
- H-hej... - Powiedziałem niepewnie nie wiem ile widział...
- Co z Veronicą, gdzie ona jest? - Ożywił się.
- Ummm... tata zabrał ją do szpitala. - Powiedziałem. - Wszystko będzie z nią dobrze, a teraz ty mi powiedz... ile widziałeś?
- Tyle ile powinienem. - Rzekł krótko.
- Czyli? - Przestraszyłem się lekko...
- Widziałem jakiś czarny dym, a potem tylko Veronica upadła, przed tym słyszałem jeszcze "Jesteście w błędzie." Czy coś w tym stylu... Riker. Co tu się kurde stało!? - Powiedział ostro i głośno. - Tylko bez żadnych bajeczek... chcę prawdy. - Jego ton był pewny siebie. "Oj nie chcesz prawdy bracie... nawet jeśli... nie mogę Ci jej dać." Pomyślałem i zacisnąłem dłonie w pięści.
- Nic ważnego. Po prostu Veronica zemdlała, w szpitalu wszystko się wyjaśni. - Skierowałem się do wyjścia i spojrzałem na niego w progu, jemu ta odpowiedź nie wystarczyła. Na twarzy miał grymas niezadowolenia i zmartwienia jednocześnie. Wyszedłem z pokoju i chwyciłem telefon w rękę, oraz wykręciłem numer do taty... nie odbierał. Postanowiłem iść do Instytutu i sprawdzić co się dzieje, wziąłem kurtkę i chciałem wyjść z domu.
- Gdzie ty się wybierasz? - Spytał brunet, odwróciłem się do niego. Stał w drzwiach od swojego pokoju.
- Do I... szpitala. Zobaczę co z nią i wrócę, poczekaj na mnie. - Powiedziałem i ruszyłem, nie usłyszałem żadnego sprzeciwu z jego strony, szybkim krokiem szedłem przez ulice mojej dzielnicy, usłyszałem za sobą jakieś równie szybkie kroki, spojrzałem się za siebie, ale nikogo nie było. Wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej... w końcu dotarłem do budynku, otworzyłem bramę, która rozwarła się i zaskrzypiała głośno. Zewnętrze budynku dla nieproszonych gości wyglądało jak stary, opuszczony i od lat nie zamieszkiwany budynek, jednak Nocni Łowcy widzieli o wiele więcej, widzieli coś czego ludzie nie potrafili dostrzec. Budynek był ogromny i przypominał zamek za czasów świetności, na łuku od bramy wyryte były runy, które ukrywały prawdziwą postać budynku. Wieże były strzeliste i ostre, brama była ogromna, było dużo okien, które były mniej więcej takie jak ja. Cały Instytut wykonany był z kamienia. Usłyszałem kroki, ale były o wiele cichsze niż teraz, sięgnąłem do pasa po broń, którą założyłem jak tylko wszedłem do budynku, przede mną przeturlał się jakiś kamień. Poszedłem w miejsce skąd ten kamyk się wziął i wyciągnąłem broń. - Michael. - Szepnąłem imię, a ostrze szybko zabłysło i po chwili blask prawie wyblakł, jednak nie zniknął do końca, była to broń lepsza niż inne ponieważ Michael był silniejszy niż zwykłe Anioły. Kiedy doszedłem do celu zobaczyłem Noah'a, odetchnąłem ciężko.
- Riker? Co ty tu robisz? - Zapytał zdziwiony?
- Mógłbym zapytać o to samo... miałeś być z rodzicami w Idrisie, razem z Ness... - Rzekłem. Idris, coś zbliżonego do Raju, kraina stworzona przez Anioła Razjela dla Nocnych Łowców, oczywiście można się do niej dostać normalnie, ale jest ona ukryta przed wzrokiem ludzi, widziałem ją tylko raz... właściwie mały fragment tej krainy... przez bramę, bramy to środki transportu, dzięki nim można dostać się do każdego miejsca gdzie jest otwarta inna brama. Ness i Noah Marano, rodzeństwo... cóż mieli jeszcze jedną siostrę... no właśnie mieli. Laura umarła, zginęła w walce, żeby oni mogli przeżyć... każdy przeżywał to na swój sposób, Noah to zniósł, jest zwykle skryty w sobie, a Van... Van stała się straszną suką odkąd dowiedziała się o śmierci siostry, ale w sumie... to mnie w niej kręci.
- Odesłali mnie tu. Podobno Veronice coś się stało... o co chodzi?
- Valentine odkrył miejsce mojego zamieszkania, twierdzi, że moja mama wie gdzie jest Kielich. Jak on to zrobił skoro myślał cały czas, że jesteśmy w Nowym Jorku? - Nóż stracił blask i powrócił do poprzedniej formy, a ja go schowałem. - Nie wiem co mam zrobić z moją rodziną... nie możemy się tak nagle wyprowadzić, a zwłaszcza nie tutaj. Mimo, że to jedyne bezpieczne miejsce.
- Może do Alicante? To w końcu najbez...
- Nie. Oni nie mogą dowiedzieć się o Nefilim, o naszym świecie... jasne? A teraz... widziałeś ich? - Zaprzeczył kiwnięciem głowy, postanowiłem ruszyć do naszego szpitala gdzie powinni leżeć wszyscy ranni, jedno łóżko było zajęte, a przy nim stał mężczyzna, dość wysoki w czarnej szacie z kapturem nałożonym na głowie. Kiedy wszedłem do sali ten podniósł wzrok i zdjął nakrycie głowy, oraz uśmiechnął się do mnie. - Magnus. - Mężczyzna miał widoczne azjatyckie korzenie, a jego oczy były jak u kota, był dość wysoki i chudy, robił coś przy ciele dziewczyny, a z jego dłoni wydobywał się blask.
- Riker... trochę będzie musiała poleżeć, ale dam radę. Iratze zablokowało rozprzestrzenianie trucizny, pierwsze za co się wziąłem to serce i dalej bije, ale nie może oddychać, bo jej płuca dalej są skażone. - Wytłumaczył, a ja wszystko zrozumiałem i usiadłem przy jej krześle. Odetchnąłem ciężko, nie była moją pierwszą uczennicą, ale zdecydowanie najlepszą. Żaden uczeń nie pokonał mnie w walce treningowej przez pierwsze trzy lata, a ona już po pół roku dała radę... Nagle do pokoju ktoś wpadł, był to zasapany tata. Odetchnąłem z ulgą, martwiłem się o niego.
- Rocky... nie ma go... w domu... - Złapał oddech.
- Pewnie debil mnie śledził, nie ma czego się bać. Na pewno go zgubiłem, miałem Znaki. - Rzekłem i poszedłem już bez słowa do Sali treningowej, było w niej cholernie ciemno, ale wszystko widziałem, wyciągnąłem Michaela i przepraszając, że ponownie go wzywam wypowiedziałem jego imię, ostrze zaświeciło i już po chwili delikatny blask przeszywał niewielki teren wokół mnie. Zacząłem trenować, atakowałem nożem manekiny, które były przeszywane ze świstem, ale wzmacniało to moje mięśnie i szybkość ataków. Kiedy miałem właśnie schować broń po godzinnym treningu drzwi sali otworzyły się, rzuciłem seraficki nóż w ścianę gdzie zamknięte drzwi łączyły się z nią. W bramie zobaczyłem tylko wystraszonego bruneta. Spojrzałem na niego i przełknąłem głośno ślinę. - Ro... Rocky. Jak ty tu... skąd... jakim cudem? - Ogarnąłem się po chwili i zachowałem zimną krew. - Co ty tu robisz? - Powiedziałem ostro i podszedłem do niego szybkim krokiem, już po chwili przemierzyłem całą salę i wyciągnąłem broń z szczeliny, którą ostrze wytworzyło i przyłożyłem je bratu do gardła. Nic mu nie miałem zamiaru zrobić, ale musiałem zachować pozory. Ten tylko patrzył na mnie, a strach wypełniał całe jego ciało. - Co tu robisz?! - Wydarłem się, w tej chwili byłem też na niego wściekły.
- Ja... - Bał się cokolwiek powiedzieć, prychnąłem śmiechem.
- Śledziłeś mnie. Prawda? - Kiwnął delikatnie głową. - Dlaczego?
- Bo... mam dość tajemnic! Od wielu lat ukrywacie coś z rodzicami... może wreszcie raczyłbyś powiedzieć o co chodzi? Nie męczy Cię to kłamanie? Akurat poszedłeś do koleżanki i miałeś rozciętą bluzę? Błagam Cię, w taki kit to nawet ślepy nie uwierzy. - Parsknął śmiechem, a ja zabrałem nóż z jego szyi, w tej chwili Ellington, geniusz, przyszedł do sali treningowej.
- Riker mu.... co on tu robi? - Zdziwił się widząc przyjaciela.
- Lepsze pytanie brzmi co TY tutaj robisz. - Ja też nie ukrywałem zaskoczenia widokiem mojego kolegi.
- Ummm... miałem Ci przekazać wiadomość od Raphaela, ale skoro tak sobie rozmawiacie to... ja nie będę przeszkadzał. - Rzekł i chciał wyjść.
- Czekaj. - Zatrzymał się i spojrzał na mnie. - Pomóż mi z tym debilem, bo bez wyjaśnień się nie obejdzie. - Kiwnął głową, a ja wyciągnąłem Magiczny Kamień, z którego wydobył się oślepiający blask, który oświetlił całą salę. Ratliff za to przywarł Rockyego do ściany.
- Co ty tu kurde robisz?! - Zapytał.
- Śledziłem Rikera i puść mnie kmiocie. - Chłopak był coraz bardziej zdenerwowany.
- Ell uspokój się, bo będę musiał wezwać kogoś. - Złapałem go za ramię, a ten opuścił swojego przyjaciela.
- Co do tego kmiota... jestem starszy od Ciebie. - Mruknął stojąc oparty o ścianę, westchnąłem cicho.
- Mów co chcesz wiedzieć, ale pod jednym warunkiem... NIC nie mów swojemu rodzeństwu. - Kiwnął twierdząco głową i zastanowił się chwilę.
- Co to za miejsce, czemu tu jesteś, co tu robi Ell, gdzie jest Veronica, co z nią? Opowiedz mi najlepiej wszystko od początku... - Odezwał się wreszcie.
- Sam tego chciałeś. Czeka Cię lekcja historii... legenda mówi, że wiele tysięcy lat temu na Ziemię zstąpiły Demony, ludzie nie potrafili z nimi walczyć i łatwo umierali w walce z nimi. Wtedy Anioł Razjel również przybył i pomógł ludziom tworząc trzy Dary Anioła, Kielich, Miecz, oraz Lustro. Każdy z Darów osobno miał jakąś moc, ale połączone w jedno z wykorzystaniem odpowiednich zaklęć mogły przywołać Razjela, aby ten spełnił jedno życzenie osoby, która Go wezwała. Kielich Anioła... Razjel napełnił go swą krwią i podarował człowiekowi, ten zyskał siłę i szybkość o jakiej ludzie mogli pomarzyć, do tego dostał moc przyjmowania na siebie specjalnych Runów, wielu śmiałków wypiło krew Anioła i tak oto powstali pierwsi Nefilim, każdy następny potomek ich również taki był. Miecz Anioła, Maellartach. Odpowiednio zindoktrynowany potrafi sprawić, że wezwane przez Ciebie demony są Ci posłuszne, sam miecz sprawia, że Nocni Łowcy zmuszeni są do mówienia prawdy. Lustro... nikt nie wie gdzie się znajduje, nikt również nie zna jego dokładnych właściwości, wiadome tylko, że służy, aby wezwać Razjela. Kielich w połączeniu nie tylko z krwią samego Anioła, lecz także z krwią Nefilim potrafi sprawić, że człowiek stanie się Nocnym Łowcą, ale to musi być dziecko, gdyż dorośli są zbyt słabi, aby sprostać takiej mocy. Ten budynek to Instytut, coś jak nasza kwatera główna, w każdym mieście jest taka. No wiesz... na świecie nie ma tylko Aniołów i Demonów są też Podziemni, czyli tak zwani Dzieci Księżyca, Dzieci Nocy, Faerie oraz Czarownicy. Dzieci Księżyca to wilkołaki, Dzieci Nocy to wampiry i to nawiązuje też po części dlaczego Ell tu jest, ale nie rozumiem jakim prawem przekroczył te mury, Fearie magiczne istoty, które nie potrafią kłamać, są mistrzami manipulacji, jednak nigdy nie naginają prawy, ale nie można im ufać i nigdy nie można przyjmować od nich podarunków. Czarownicy, pół demony, pół ludzie, mają magiczną moc i są nieśmiertelni, ale nie są niezniszczalni. Swoją energię tracą wraz z utratą krwi. Dzieci Nocy... no wyjaśniać nie trzeba, szybkie, silne, umieją zmieniać się w nietoperze, nie mogą chodzić za dnia... Dzieci Księżyca to też chyba jasne, umieją zamieniać się w wilka, zwykle młode likantropy są agresywne, szybkie, silne... nienawidzą wampirów. Wszystko jasne? - Zapytałem.
- Zaraz... to ty jesteś takim Nefilim?
- A widzisz te tatuaże? - Pokazałem na mój obojczyk gdzie ciągnął się jeden znak. - Kiwnął głową. - To są runy, które narysowałem.
- To ja też jestem Nocnym Łowcą? - Zadał kolejne pytanie.
- Ehhh... tak.
- Czyli co... jestem jakiś lepszy niż inni ludzie?
- No niby tak, ale dalej jesteś śmiertelny.
- Pfff... ciapa. - Zaśmiał się Ell.
- Siedź cicho Demonie. - Rzekłem sucho.
- Wiesz, że nie lubię tego określenia. Zresztą nie jestem w pełni demonem. - Ja tylko uśmiechnąłem się triumfalnie. Rocky patrzył na nas zdezorientowany. - Umm... jestem czarownikiem. - Na jego twarzy pojawił się głupi wyszczerz.
- Zaraz co... jak to możliwe... przecież znamy jego rozdziców.
- Demon może przybrać każdą postać, jednak zapewne od razu po "stworzeniu" dziecka odchodzi od ludzkiej partnerki, mama Ellingtona znalazła sobie innego męża i cała trójka udaje, że to on jest jego ojcem, aby się nie wydało, że ma starego demona. - Odezwałem się wreszcie. - Coś jeszcze?
- Tak... Riker jest sprawa. Trenuj mnie!...
Cudny rozdzialik . Może miałabyś ochotę wejść na mojego bloga ? Byłabym niezmiernie wdzięczna ♥ http://raura-i-love.blogspot.com/?m=1
OdpowiedzUsuńSuper :D Czekam na next.
OdpowiedzUsuń