Rozdział 4 "Przysięgam na Anioła"
*Perspektywa Rocky'ego*
Szedłem korytarzem Instytutu, szukając taty, zauważyłem go przed drzwiami do pomieszczenia, w którym znalazłem Rikera. Rozmawiał z Veronicą i jakimś chłopakiem, podszedłem do nich i stanąłem obok ojca.
- Nie wiem czy to dobry pomysł... - Powiedział Mark.
- O co chodzi? - Zapytałem zdezorientowany.
- Nie twój interes. - Rzekł wkurzony Riker, mało co mnie wzrokiem nie zabił.
- Veronica chce, abyśmy wszyscy przenieśli się tutaj... pewien zły człowiek znalazł nasze miejsce zamieszkania i doszukuje się Kielicha.
- To jest najbezpieczniejsze miejsce. - Odparł szatyn, spojrzałem na niego z przymrużonymi oczami. - Jestem Noah. - Powiedział z uśmiechem.
- Rocky. - Podaliśmy sobie dłonie. - Czemu niby Riker się nie zgadza?
- Bo komuś to obiecałem i obietnicy zamierzam dotrzymać. - Zapewnił szorstko, po raz pierwszy widziałem, jakby tak bronił swojego zdania... w ten sposób.
- Obiecałeś też chronić naszą rodzinę, a z tego co widziałem to nasz dom nie jest najbezpieczniejszy. - Uświadomiłem mu.
- Jak nie będziesz się wpierdalać gdzie nie trzeba to będzie bezpiecznie. - Odgryzł się. - Mam to gdzieś! Ja się nie zgadzam, nie możemy ich tu przenieść, znając życie Ell zamieni Rossa w syrenę. - Mruknął.
- No błagam! Popełnij jeden jedyny błąd i będą Ci to wypominać do końca życia! - Odparł brunet, jego głos wydobył się zza Rikera.
- A żebyś wiedział. - Blondyn trochę rozpromieniał. - Nie wiemy nawet co na to mama.
- To chodźmy do domu i się spytajmy. - Powiedział spokojnie tata. - Noah, Veronica. Macie tu zostać, pilnujcie Instytutu, jeśli uda nam się przekonać Stormie to będziemy potrzebować siedmiu pokoi. - Kiwnęli głową i ruszyli przed siebie.
- Dalej nie uważam tego za dobry pomysł. - Powiedział Rik pod nosem, o rany! Co on taki uparty! My chyba mamy to po mamie...
Do domu doszliśmy w jakieś 30 minut, nie śpieszyło się nam... dobrze, że Ci bandyci nic nie zniszczyli. - Nareszcie jesteście! - Krzyknęła mama i wtuliła się w ojca. - Gdzieście byli? Wszystko w porządku?
- Teraz już tak... Skarbie... musimy porozmawiać i to poważnie. - Odeszli na stronę, a ja siedziałem na kanapie w salonie i grałem w Flappy Birds. Nagle przyszło tu moje rodzeństwo, a Ratliff dopiero co do domu wszedł.
- Gdzie byliście? - Spytała Delly, spojrzałem na Rikera, a ten westchnął.
- Może niedługo się dowiecie... - Odparł tylko i opadł na kanapę, Rydel siedziała cicho przez jakieś 5 minut i wrócili do nas rodzice. - I co postanowiliście? - Zapytał najstarszy.
- Mama się zgodziła... - Odparł Mark, ucieszyłem się w duchu, może teraz pozwolą mi trenować.
- Zaraz! Na co się zgodziła?! - Zdziwił się Ross.
- Ja to pierdolę! Ja już tego nie tłumaczę! Ell... ty jesteś specjalistą w tych sprawach...
- Odwal ty się ode mnie, raz mi coś nie wyjdzie i mi spokoju nie dasz?
- Ale to zupełnie inna sytuacja! Pomieszałeś Noah'owi wspomnienia... - Zaśmiał się.
- Oj siedź cicho... - Brunet wszystko im wyjaśnił, ja nie zareagowałem, a Ross i moja siostra słuchali z otwartymi buziami. - No i na tym kończy się ta niesamowita historia! - Zakończył wywód wypuszczając iskierki z palców, cóż... a jak to u Ellingtona podpalił skrawek sofy. - No się wkurwię! - Wykrzyczał i zgasił to jakby wzrokiem. - Dobry ogień. - Zaśmialiśmy się z zaistniałej sytuacji, ciekawym było to, że po płomieniu nie zostało śladu.
- Czekaj, co? - Zapytał młodszy blondyn. - My należymy do jakiejś kasty Nocnych Łowców, a ty jesteś w połowie Demonem? - Przetwarzał info... - Przyjaźnię się z Demonem?
- Jak widać. Zrozumieliście wszystko? No to pakować manatki i idziemy do Instytutu zanim Ci uprzejmi panowie znów tu wrócą, a wy nie jesteście gotowi na walkę. - Rzekł Riker i udał się do siebie, ja zrobiłem to samo. Po kilku godzinach byłem gotowy. Zabrałem ze sobą walizkę ciuchów i oczywiście moją ukochaną, zieloną gitarę, bez niej nie ruszałem się z domu. Postanowiłem iść pogadać z najstarszym bratem, wszedłem więc do jego pokoju i zastałem totalny burdel.
- Rik... a co z naszym zespołem? Skoro nie jesteśmy bezpieczni jak ty chcesz grać koncerty? Najpierw Loud, a potem przerwa na walkę z Demonami Valentine'a? - Zapytałem, chyba nawet on sam zaczął się nad tym zastanawiać.
- Wymyślę coś, dam sobie radę.
- Nie. - Odparłem stanowczo. - MY sobie damy radę. - Podkreśliłem słowo "my" ponieważ chciałem zauważyć, że on nie jest z tym sam, ma rodzinę i przyjaciół. Na te słowa blondyn uśmiechnął się delikatnie, ja to odwzajemniłem. - Pomóc Ci? - Kiwnął głową, pierwsze co zapakowałem to jego gitarę, muzyka była dla nas wszystkim i nigdy nie zamierzaliśmy tego przerywać, zwłaszcza że ostatnio nasz zespół zyskał na popularności. Po kilku kolejnych godzinach byliśmy gotowi i trochę późną nocą mogliśmy ruszać.
- Poczekajcie chwilę. - Rzekł Mark i zszedł po coś do piwnicy, zdziwiliśmy się, ale czekaliśmy na niego. Po chwili wrócił z jakimiś kijkami w ręku i mieczami w drugiej dłoni. - To... - Pokazał lewą rękę z tym czymś. - ...są stele, służą do nakreślania znaków dla Nocnego Łowcy, dzięki niemu jest jeszcze potężniejszy w walce. A to są bronie, serafickie noże. Po wymówieniu odpowiedniego imienia pojawia się poświata i broń jest skuteczna w walce z demonami, jeden przeszywający cios i stwór znika. - Powiedział i dał mi jedną "stelę" oraz nóż. - Na razie ja i Riker nakreślimy wam znaki, w Instytucie przejdziecie gruntowny trening i sami nauczycie się to robić. - Powiedział i przyłożył patyk do mojej ręki, przyrząd zaświecił się na jasny zielony i zapiekł mnie w skórę, syknąłem cicho, ale zignorowałem ból. To coś kreśliło grube kreski na mojej ręce. Przyjrzałem się rysunkowi, były to różne kreski tworzące jedność, a jednak dało się z tego wszystko wyczytać. To samo robił Rik na ręku Rossa, a potem Delly, ojciec narysował mi jeszcze dwa inne znaki.
- Dzięki temu nikt niewtajemniczony nas nie zobaczy, a teraz... ruszać się! - Rzekł i całą ekipą ruszyliśmy w stronę miejsca naszego nowego zamieszkania. Szedłem obok Rikera, to była dobra okazja, aby z nim pogadać.
- Nie podoba mi się to. - Zaczął rozmowę.
- Wiem Riker, że chcesz nas chronić, ale szkoląc nas i wtajemniczając w to wszystko sprawiasz, że będziemy lepiej przygotowani.
- Wolałem was chronić w tajemnicy kiedy nie musiałem wam się spowiadać ze wszystkiego co robię. Do tego Ryland... będzie się musiał do was przyzwyczaić.
- Młody to jakoś przeżyje, ale... ty musisz wreszcie sobie uświadomić, że my jesteśmy dorośli. Damy sobie radę. - Poklepałem go lekko po ramieniu.
- Właśnie ja się boję, że nie dacie sobie rady. Boję się, że popełnicie jakiś błąd, albo gorzej... ja popełnię i przez to zapłacicie życiem. - Milczałem, nie wiedziałem co odpowiedzieć. - Rocky... masz mi obiecać jedno. Nie ważne jak bardzo sytuacja się zmieni, jak potężni będziecie, co się będzie ze mną działo jak każę wam uciekać, albo się schować, macie wykonać polecenie. - Spojrzałem mu w oczy, było w nich widać desperację.
- Przysięgam... na Anioła. - Odparłem pewnie, a ten jakby się rozluźnił.
- Ale ty wiesz, że takiej przysięgi nie można złamać prawda? - Upewnił się.
- Wiem... jestem pewny tego co mówię. - Uśmiechnął się do mnie i już wkrótce doszliśmy, po przejściu przez bramę powitali nas Noah i Veronica, ale w dość niecodzienny sposób, cóż oni stali przy wejściu i...
Kocham <3 Daj szybko nexta.
OdpowiedzUsuńnareszcie!!! nie mogę się doczekać jak to się rozkręci :3
OdpowiedzUsuńWreszcie kolejny! Juz nie mogłam sie doczekać.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, świetne opowiadanie! *.* kocham je od prologu!
Pisz, prosze, szybko kolejny rozdział, nie pozwól nam znowu tyle czekac!