czwartek, 9 października 2014

Ehhh...

No cóż... :(

No cóż. Spotykamy się w dość smutnej sytuacji, gdyż stało się coś strasznego... Nie umiem już nic z siebie wykrzesać. Zupełnie. Nandeee? :'( nvm. Nie zawieszam bloga, ale nwm kiedy next. Ostatnio jestem w psychicznym dołku i jakoś nie umiem z niego wyjść. Potrzebuję odskoczni od tego wszystkiego... Ehh pomyśli się coś w weekend. Póki co to naprawdę przepraszam :(

wtorek, 2 września 2014

Rozdział 10

Rozdział 10 "Facilis descensus Averno"

GOMENE ZA TAK DŁUGĄ PRZERWĘ! Jak się już tłumaczyłam to przez brak weny :'(

*Perspektywa Rossa*
Siedziałem sobie u siebie w pokoju i grałem w grę, która nazywała się "Robot Unicorns Attack 2" [nie pytajcie wciągnęło mnie XD ~ od aut.], ściągnąłem ją sobie na telefon i nie mogę przestać w nią grać. Rik w pewnym momencie spojrzał na ekran mojego smartfona. - Gościu rozumiem, że lubisz różowy i jednorożce, ale to już przesada. - Rzekł.
- Wcale nie lubię jednorożców. Po prostu ta gra wciąga. Sam sobie w nią zagraj! - Odparłem i dałem mu urządzenie.
- No okej... - Po 30 minutach nadal nie odzyskałem swojego sprzętu.
- Rikeeeeer... - Marudziłem.
- Cicho pobijam rekord! - Oznajmił i znów się odciął. "Jak mi zaraz tego nie odda to mu walnę z poduszki." Po 5-ciu kolejnych minutach jak pomyślałem, tak zrobiłem. Starszy się spojrzał na mnie z mordem w oczach.
- Oddawaj ten telefon! - Krzyknąłem i się na niego rzuciłem. Nagle poczułem narastającą złość w całym moim ciele, ale w sumie wkurzać się o taką głupotę? Nie, powód był inny, tylko jeszcze nie wiedziałem jaki. Po kilku chwilach Rik przyszpilił mnie do ściany.
- Ross co Ci jest? - Zapytał zdziwiony. Miał teraz całe włosy rozczochrane, w tym momencie do pokoju weszła Ness'a.
- Ups. Chyba wam przeszkadzam. - Zaśmiała się.
- Ha, ha. Uśmiałem się. - Odparł ironicznie. - Pomóż mi z nim bo zaraz po nóż sięgnie i mnie zabije. - Dodał po chwili.
- Lecz się człowieku. - Rzekłem jeszcze bardziej zły. Jak mógł pomyśleć, że coś bym mu zrobił? Idiota. Rzucił mną... nie rzucił to za mocne określenie. Położył mnie na łóżku i zastanawiał się co by tu zrobić.
- Ross co Ci odwaliło. Wkurzyłeś się tak o tą grę?
- Nie. - Powiedziałem krótko.
- To o co chodzi?
- Nie wiem. - W tym momencie bardzo posmutniałem. "Kurwa, to nie było normalne, gorzej niż kobieta w ciąży czy podczas okresu. Co mi jest?" Pomyślałem.
- Uhm. Może dostał miesiączki? - Zażartowała Nessa. Rik spiorunował ją wzrokiem.
- Nie czas na złośliwe żarty Van. Musimy odkryć o co chodzi. Trzeba będzie wezwać Cichych Braci. - Brunetka wyszła z pokoju
- Co to Cisi Bracia? - Spytałem, nadal miałem doła.
- Uhm... jakby Ci to wytłumaczyć. To są Nocni Łowcy, którzy oddali się w pełni studiowaniu dawnych nauk i pilnowaniu Darów Anioła. Na całej skórze mają narysowane Znaki. Są przeważnie łysi, z zaszytymi ustami i chodzą w szatach o kolorze pergaminu.
- Brat Enoch będzie tu za godzinę. - Oznajmiła i usiadła obok Rika, który siedział od dobrej chwili na fotelu. Po 60 minutach do pokoju wszedł jakiś typ, z szatą aż do podłogi i zasłoniętą twarzą.
- Witaj Bracie Enochu. - Odezwał się Riker. Ten jednak nic nie odpowiedział. - Nie wiemy co się dzieje z moim bratem Rossem, ostatnio ma jakieś dziwne huśtawki nastroju. Spodziewamy się najgorszego, jednak zanim coś powiemy chcemy poznać opinię specjalistów. - Rzekł starszy, ale ten znów milczał i podszedł do mnie, jeśli on w ogóle chodzi. Nie było słychać żadnych jego kroków...
- Witaj Rossie Lynchu. Jestem tu, aby Ci pomóc.* - Odezwał się, ale... w mojej głowie? Co to za czary? - Zajrzę teraz do twojej głowy, ale musi być ona otwarta dla mnie. Zgodzisz się na to, abym mógł poznać twoją przeszłość? Muszę wiedzieć co mogło spowodować tą zmianę. - Kiwnąłem tylko głową. - Musisz zamknąć oczy i się skupić. - Oznajmił, a ja zrobiłem to o co prosił. Poczułem przeszywający ból w mojej głowie, jakby ktoś otworzył mi czaszkę i dokładnie badał co mam w środku. Uczucie to sparaliżowało moje ciało, krzyknąłem z bólu, który odczuwałem, był nie do zniesienia. W końcu się skończyło, a ja bałem się otworzyć oczy. Cząstka tego uczucia dalej mi towarzyszyła. Lekko rozchyliłem powieki i skuliłem się na łóżku. Po chwili zobaczyłem zmartwionego Rikera, który siedział obok mnie.
- Spokojnie to już koniec. - Oznajmił tylko, a ja odczułem coś na wzór ulgi.
- Nie wykryłem nic w jego ciele, ani duszy. Jest czysty jak łza, choć nie miałem dostępu do niektórych części jego umysłu, gdyż coś mnie blokowało. Gdybym spróbował tą blokadę otworzyć prawdopodobnie Ross odczułby taki ból, że nigdy więcej nie wyszedłby z pokoju, do tego natłok wspomnień, które by otrzymał byłyby zbyt ciężkie do przetrawienia w tak krótkiej chwili. Mógłbym zupełnie wyniszczyć go od środka i złamać go. Niestety nie pomogę wam i boję się, że inni Cisi Bracia również niewiele zdziałają. - Odparł. Po minach reszty stwierdziłem, że Brat Enoch przemówił również do nich. Przeraziłem się na tą wieść, już teraz byłem przestraszony, ale to... ugh. Co mi się stało? Normalnie pewnie bym się tak nie zachowywał. - Jednego możecie być pewni. Przyczyna tego wszystkiego nie pochodzi ze Świata Cieni. Żegnajcie Nefilim. - Oznajmił i poszedł sobie.
- Co to znaczyło? - Spytałem ciągle trochę przestraszony.
- Że twoja przypadłość jest... ludzka. - Powiedział Riker.

*Perspektywa Rocky'ego*
Przechodziłem korytarzem i szedłem w stronę kuchni. Kiedy byłem blisko coś stamtąd poczułem, coś... pięknego. Wszedłem tam i co ujrzałem? Veronica gotowała jakieś przepyszne danie. Od razu miałem minę typu "*^*" i podszedłem bliżej miejsca gdzie dziewczyna czarowała. - Ohayou! - Rzekła, gdy usłyszała moje kroki.
- O... co? - Zdziwiłem się.
- "Ohayou" po Japońsku "Cześć" tradycyjne przywitanie w Japonii dla ludzi...
- Nie wtajemniczaj mnie w całą historię tego kraju, chciałem tylko znać tłumaczenie. - Uśmiechnąłem się.
- Jak chcesz, ale wiedz, że Japonia to piękny kraj i ma niesamowitą kulturę.
- Uhm. Pewnie tak, jednak nie sądzę, abym mógł zapamiętać to wszystko. - Zaśmiałem się lekko. - Czoo gotujesz? - Zapytałem.
- Hmm... jakby ci to wyjaśnić, abyś zrozumiał. Długi makaron z sosem podobnym do pomidorowego.
- Sphagetti z sosem Bolonese? - Zapytałem dla pewności.
- Jak ty to robisz? - Zdziwiła się.
- Ale co?
- Kumasz najtrudniejsze rzeczy, ale tych prostych nie rozumiesz.
- Na przykład jakich? - Spytałem.
- Na przykład takich, że mam chłopaka.
- Nie przyszło Ci do głowy, że może nie chcę dopuszczać tego do świadomości?
- Dlaczego tak Ci na mnie zależy, nawet mnie nie znasz.
- Ale z każdym dniem poznaję Cię coraz bardziej i z dnia na dzień zakochuję się w tobie mocniej. - I wtedy ją zatkało, czułem to i widziałem po wyrazie jej twarzy. - Zresztą nieważne, nie powinienem Ci tego mówić. Przepraszam. - Odparłem i westchnąłem głośno, udałem się do innego pomieszczenia. W sumie już nawet nie wiedziałem gdzie idę. Nagle trafiłem do zakątka, którego nie znałem wcześniej. Otworzyłem drzwi, które się tam znajdowały i ujrzałem... pokój z instrumentami. Wszedłem do środka i zacząłem się rozglądać, było tu wszystko. Gitara elektryczna, akustyczna, basowa, perkusja, pianino, fortepian, skrzypce. Ósmy Cud Świata dla muzyka, ucieszyłem się jak dziecko, wziąłem jedną gitarę i zacząłem na niej przygrywać melodyjkę do piosenki "Heart Made Up On You". Po kilku minutach wreszcie skończyłem.
- Fajna jest. Macie do niej jakiś tekst? - Odezwała się dziewczyna, która musiała tu stać długo, od razu poznałem jej głos.
- Ross i Riker nad tym pracują. - Odparłem spokojnie. - Chociaż ja mam już kilka pierwszych wersów. "You said what you said, when words are knives it's hard not to forget, but something in my head wouldn't reset"
- Ciekawy tekst. - Powiedziała.
- Uhm. - Mruknąłem cicho i przygrywałem lekko na gitarze.
- Rocky... przepraszam, ale nie mogę inaczej postąpić.
- "Facilis Descensus Averno" - Zacytowałem. - "Łatwe jest zejście do piekła". Uważasz, że jeśli zdradzisz Noah'a to postąpisz źle, jednak czy nie gorsze jest bycie z kimś kogo się nie kocha?
- Kocham go...
- Jednak nie tak jak powinnaś. Nie wiem czy on czuje do Ciebie coś więcej, nie potrafię tego określić, jednak wiem jedno, że ty nie czujesz do niego nic poza miłością braterską. Kochasz go jak brata.
- Skąd możesz to wiedzieć? - Spojrzałem na brunetkę. - Skąd możesz wiedzieć jaka jestem i jakim uczuciem kogoś darzę. - Odłożyłem instrument.
- Bo mimo tego, że starasz się to głęboko ukryć w sobie to i tak jedna cząstka Ciebie pokazuje to i chce się uwolnić od twoich kłamstw, które wmawiasz nie tylko nam, ale też i sobie. - Odparłem i spojrzałem jej głęboko w oczy, widziałem w nich prawdę, jak zawsze. Była dla mnie niczym otwarta księga mimo, że znałem ją kilka tygodni. Patrzyłem w jej oczy i starałem się zrozumieć co powoduje jej zachowanie. Jednak po chwili odwróciłem wzrok i znów grałem melodię do nowej piosenki naszego zespołu, już skonczonej o tytule "Stay With Me" w końcu zacząłem śpiewać pierwszą zwrotkę.
- Rocky! Chodź tu! W trybie natychmiastowym!! - Usłyszałem krzyk z odległej części Instytutu, pokoju Rossa i Rikera. Sam głos należał do starszego. Odłożyłem, więc gitarę i ruszyłem w stronę drzwi.
- Wrócimy do tej rozmowy. - Rzekłem i zostawiłem dziewczynę samą w pomieszczeniu...

*Perspektywa Delly*
Obudziłam się i delikatnie otworzyłam oczy, pierwsze co ujrzałam to Ell, do którego się przytulałam, a następnie otrząsnęłam się i wrzasnęłam chyba na cały Instytut. - Delly co jest?! - Krzyknął zmartwiony szatyn.
- Jak ty się tu znalazłeś? - Zapytałam
- No wiesz... mama i tata bardzo się kochali...
- Chodzi mi, że tu. W moim łóżku.
- Aha. Uhm. Nie pamiętasz? Śnił Ci się koszmar i krzyczałaś przez sen. Kiedy się lekko obudziłaś chciałaś żebym z tobą spał. Potem usnęłaś jak małe dziecko i już więcej zły sen Ci się nie przyśnił. Patrz jaki ja kochany. - Uśmiechnął się za co oberwał poduszką. - Ej no co. - Zaśmiał się lekko i odebrał mi mojego pierzastego przyjaciela. - Nie ma okładania mnie poduchami. W ogóle jak się spało?
- W sumie... dobrze, a Panu? - Oznajmiłam.
- Niesamowicie. - Odparł z uśmiechem.
- Tak? A to dlaczego? Czyżby coś ci się przyśniło? - Cień wahania przemknął po jego twarzy, jednak zniknął tak szybko jak się pojawił.
- Ktoś mi się przyśnił. Osoba, którą bardzo kocham. - Odparł wymijająco.
- Uhm, aha. Spoko. - Wyraźnie posmutniałam, ciekawe kto to był. Z tym muszę się udać do Rikera. - Zaraz wrócę. - Uśmiechnęłam się chytrze i udałam się do pokoju brata. Wszystko tam było jak gdyby nigdy nic. - Braciszku kochany.
- Hmm? - Mruknął najstarszy widocznie o czymś myślał.
- Wiesz może czy jest specjalna runa żeby czytać komuś w myślach?
- Uhm... zastanówmy się. Nie... nie ma takiego znaku, jednak po co Ci to?
- Muszę od kogoś coś wyciągnąć.
- Skoro tak. Jest pewna runa, której można do tego użyć. Znak perswazji, powinien być w Szarej Księdze. - Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i udałam się do biblioteki. "Oj Ell'uś, jeszcze nie wiem kto to, ale się dowiem..." Pomyślałam, zabrzmiało to jak jakieś typowe yandere** czytałam trochę mang Very i wiem mniej więcej co to.
______________________________
* -
Słowa wypowiadane kursywą są tymi no... słowami wypowiadane w głowach bohaterów C:
** - Yandere - osoba z pozoru miła, słodka i wgl fhuj nic tylko kochać!!! *W* A z miłości potrafi zabić z zimną krwią ^_^
Tak więc i oto dodaję ten jakże beznadziejny rozdział! Miał on być dłuższy, ale wena mnie opuściła pod koniec ;---; no nicz. Do napisania gołąbeczki, ja jeszcze nwm kiedy dodam rozdział, bo teraz nie będę mieć kompa [choć brat jutro podjedzie po komputer i bd ok ^^ ale nwm czy da mi wgl posiedzieć XD] więc ten tego. Do napisania! :*

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział...

Ohayo moje ludki! Na początek: Gomen!! [czyt. przepraszam po jap.] Rozdziału dziś pewnie nie będzie, nie wiem kiedy będzie :'( kurde no czoś się mi stało i ten tego... NIE MAM WENY, ŻADNYCH NOWYCH POMYSŁÓW :'( płakać mi się chce jak wbijam na bloggera, paczę na to co już mam i stwierdzam, że jest beznadziejne, ale gorsze jest to, że nic lepszego nie umiem napisać, przynajmniej nie teraz ;---; ten 10 rozdział nie wiem kiedy się pojawi nic mi się totalnie nie chce. Te wakacje są jakieś zjebane. Wolę już szkołę! O tak dajcie mi budę! Bez problemów codzienności, będę sama z myślami z R5 i z pomysłami na następny rozdział *w* nigdy tak za szkołą nie tęskniłam :C. Dobra dość tego dobrego. Do napisania!
Sayo kochaneczki! :*

wtorek, 24 czerwca 2014

Rozdział 9

Rozdział 9 "Dobranoc wszystkim!"

Perspektywa Rydel
Rocky wbił do mojego pokoju. - Siostra wiesz jak ja Cię kocham? - Spytał.
- Czego chcesz braciszku? - Odpowiedziałam mu tym samym.
- Zamień się pokojami. - Co? Miałabym mieszkać z Ellingtonem?
- A co na to Vera? - Odwróciłam się do niej i błagalnym wzrokiem patrzyłam, aby się nie zgodziła.
- Mi to nie przeszkadza. - Rzekła z chytrym uśmieszkiem.
- Wredna jesteś. - Powiedziałam, ale ją przytuliłam. - Dobranoc wszystkim! - Po tych słowach oddaliłam się wreszcie, słyszałam tylko jak mówią mi krótkie "dobranoc" i już potem cisza. Bardzo podejrzana cisza... czemu ja nigdy nie znajdę sobie chłopaka? Może oswoję sobie jakieś dzikie zwierze, będzie mnie broniło przed tymi gamoniami. Weszłam wreszcie do pokoju moich braci i ujrzałam tam, o dziwo porządek. - Huragan tu przeszedł? - Zapytałam zdziwiona, Ell uniósł głowę znad gazety i spojrzał wokół.
- Może, a co nie podoba Ci się? - Uśmiechnął się lekko.
- Zaraz... ty czytasz? To ty jednak umiesz czytać! Kurde wiszę Rockyemu 5$... - Zaśmiał się.
- Ej! - Powiedział po chwili ciszy i tym razem to ja się zaśmiałam, podeszłam do jego łóżka i poczochrałam mu włosy, oraz ułożyłam się obok niego. On objął mnie ramieniem.
- Zdecydowanie za dużo jak na jeden dzień. - Oznajmiłam i delikatnie zamknęłam oczy. Wtulona w niego zasnęłam pod wieczór. Pora w tym lesie była naprawdę łudząca, jak wyszliśmy z niego była dopiero 18.
Zbliżała się noc, więc poszłam do łazienki, już ustaliliśmy z Ell'em kolejność. W sumie on nie miał nic do gadania po prostu ja idę pierwsza i koniec. Kiedy już wyszłam to on szybko wbiegł jakby go Demon gonił, zachichotałam lekko. Biedaczek, będzie miał szansę tylko rano, bo ja lubię spać do późna. Wskoczyłam pod pierzynę i ułożyłam się do snu. Byłam przyzwyczajona do hałasu kiedy zasypiam, bo chłopacy lubili buszować do rana, nawet jak następnego dnia mieliśmy koncerty, ale oni dawali sobie radę... zaraz, zaraz. - Ell do mnie! Już! - Wrzasnęłam na cały Instytut, a on wybiegł jakby miało się palić. Był bez odzienia, jedyne co go zakrywało to ręcznik owinięty wokół pasa i drugi na włosach. Miał co pokazać, jego klata nie była najgorsza, ale nie teraz o tym.
- Rany kobieto co jest? - Zapytał.
- Koncert, który mamy za tydzień. Ktoś o nim pomyślał? Musimy się przygotować, od jutra oznajmiam stan prób na występ. Przekaż reszcie. - Kiwnął głową i wrócił do łazienki, po 10 minutach wyszedł już ubrany i też poszedł do swojego łóżka, które było blisko mojego, oddzielało nas tylko biurko nocne, co prawda te wyra były też normalnie na dwie osoby, a gdyby je połączyć zmieściłaby się tu pewnie większość naszej rodzinki, więc nie rozumiem trochę tego. Zawsze byłam przyzwyczajona, że zasypiam w swoim różowym królestwie w hałasie, albo u mnie w objęciach Ella. Często spaliśmy razem i nikomu to nie przeszkadzało, bo wiedzieli, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. I tak miało zostać, na zawsze. Zamknęłam oczy, ale sen nie przychodził. Dalej byłam zmęczona tym wszystkim. Jestem Nefilim, cała moja rodzina jest, szkoli mnie mój własny brat, a ten młodszy niedawno wyszedł nie wiadomo gdzie i myślał, że ja się martwić nie będę czy co? Patrzyłam się na ten sufit i za Chiny nie mogłam zasnąć. - Ell wiesz jak ja Cię bardzo, bardzo kocham? - Powiedziałam przesłodzonym głosem.
- No chodź tu. - Rzekł z uśmiechem, a ja się wbiłam pod jego pierzynkę i wtuliłam w niego.
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Na zawsze. - Powiedziałam i wreszcie sen przyszedł. Powoli odpłynęłam, nie słyszałam już co do mnie mówi. - Mhm. - Odparłam cicho i w końcu usnęłam.
Obudziłam się w ciepłych objęciach Ell'a, który jeszcze spał. Spojrzałam na niego, włosy miał rozczochrane, które układały się w artystyczny nieład, nagle poczułam jak powoli się budzi. Nie wiedziałam czemu, ale udałam, że nadal śpię. Poczułam jak brunet się uśmiecha i całuje mnie w czoło. Nic jednak nie powiedział, tylko udał się do innego pomieszczenia, zapewne łazienki. Po 10 minutach wrócił i znów ułożył się obok mnie i objął ramieniem. Wtuliłam się w niego i zaciągnęłam zapachem jego perfum.

*Perspektywa Veronici*
Obudziłam się dość późno, na łóżku obok leżał Rocky, po chwili sobie przypomniałam co się wczoraj działo. Postanowiłam, więc poszukać sobie zajęcia i wtedy wpadłam na pomysł! Zabrałam ze sobą kilka nieprzeczytanych mang i laptopa. Pierw odpaliłam kilka stronek i sprawdziłam jakieś anime, jakie mogłabym obejrzeć. Naruto całe widziałam, Bleach też, Fairy Tail, Shingeki no Kyojin, Ao No Exorcist... "Ja już wszystko oglądałam?" Spojrzałam do pewnego dokumentu na kompie i ogarnęłam jeden tytuł. Kuroko No Basket... postanowiłam włączyć to. Po 3 godzinach oglądania bez przerwy Rocky się obudził. - O hej. - Przywitałam się z nim nie odrywając wzroku od ekranu. To anime było zajebiste! Spodobało mi się od pierwszego odcinka a Kurokoś był słodki.
- Siema. Co oglądasz? - Zapytał.
- Wiesz co to anime? - Spojrzałam na niego, po jego minie zorientowałam się, że nie kuma. - No cóż... to jest... Serial animowany, który pochodzi z Japonii. - Kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Czyli bajka? - Znów zadał pytanie, a we mnie się zagotowało. Delikatnie odstawiłam laptop, z zatrzymanym Kuroko No Basket, na biurko.
- Ja Ci dam bajkę! - Wrzasnęłam i się na niego rzuciłam, ten przerażony nic nie zdążył zrobić. Leżałam na nim i okładałam go poduszką, a ten się śmiał. - Oj nie będzie Ci do śmiechu... - Warknęłam i z niego zeszłam. Postanowiłam się do niego już nie odezwać póki nie przeprosi, znów włączyłam sobie anime i zagłębiłam się w fabule. Nie lubiłam Kise i Aomine, jakoś mi się nie spodobali.
- Hej Vera. - Odezwał się po chwili ciszy, ale ja milczałam. Oglądałam na słuchawkach, podgłośniłam tak, że go nie słyszałam. Mówił coś, ale do mnie te słowa nie docierały. Nagle poczułam dziwne uczucie w okolicach żeber. Ten debil zaczął mnie łaskotać, mimowolnie zaczęłam się śmiać. Odstawiłam znów komputer i wyjęłam słuchawki. - Odezwiesz się do mnie? - Spytał z chytrym uśmiechem.
- Nawet... hahaha... o tym... hahahahaha.... nie myśl. - Odparłam przez śmiech.
- O no cóż w takim razie, nie przestanę. - Kontynuował swoją czynność.
- No... no dobra! - Krzyknęłam, łapiąc oddech, a ten przestał. Trzepnęłam go poduchą tak mocno, że spadł z łóżka, ale w ostatniej chwili brunet złapał się mojej nogi przez co spadłam razem z nim. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem. - Ty debilu. - Oznajmiłam cały czas się śmiejąc.
- Ja? To ty mnie zrzuciłaś. - Powiedział.
- Tak zwal na mnie. - Odparłam kiedy już się trochę uspokoiliśmy.
- No, a czemu nie? - Chciałam mu coś odpowiedzieć, ale jak spojrzałam mu w oczy to utonęłam, a jego oddech, który mieszał się z moim dodatkowo otępiał moje zmysły. "Hej stop! Masz chłopaka!" Odezwał się głos w mojej głowie, mimowolnie zeszłam z mojego przyjaciela i pomogłam mu wstać. Wzrok miałam spuszczony i byłam cała czerwona.
- Przepraszam. - Rzekł tylko i wyszedł ode mnie, a ja zostałam tu sama. Opadłam bezwładnie na łóżko, na szczęście poduszka leżała tam gdzie miała upaść mi głowa, bo materac był strasznie twardy.
___________________________________
Oto i już jest 9 rozdział, który jest... taką odskocznią od problemów naszych bohaterów. To znaczy nie, Rocky dalej ma problemy, ale on się nie liczy xDD dobra nieważne. Dodaję ten oto 9 i zabieram się za 10! ^_^

czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział 8

Rozdział 8 "To moja rodzina."

*Perspektywa Ellingtona*
Wieczorem zdjąłem soczewki i uświadomiłem sobie, że minęły dwa tygodnie i nie nadają się do ponownego użytku, akurat one były ostatnie i nie miałem kiedy iść sobie kupić, ponieważ dość dużo się działo. Rano przyjrzałem się sobie w lustrze, wyglądałem co najmniej strasznie, na szczęście Bane nauczył mnie maskować to za pomocą czarów. Kilka sprawnych ruchów dłonią i miałem piwne oczy, wyszedłem wreszcie do kuchni w Instytucie i ujrzałem tam całą rodzinkę. - Hejka co tam? - Przywitałem się z uśmiechem.
- No hej. Co dzisiaj robimy? - Zapytał Ross.
- Jak to co? Wybieramy się do Idrisu, macie godzinę. - Rzekł Magnus i udał się do swojego pokoju. - Aha Ellington, chodź na chwilę do mnie. - Poprosił, a ja zrobiłem co mi kazał.
- Co chciałeś? - Spytałem.
- Muszę Cię nauczyć otwierać Bramy, ponieważ nigdy nie wiadomo kiedy ta zdolność Ci się przyda. Cóż niby jest to trudne, ale jeśli będziesz słuchał to myślę, że się uda. - Wytłumaczył, a ja kiwnąłem głową ze zrozumieniem. Zaczął mi mówić jak otworzyć Portal i co do tego jest potrzebne... - Najważniejsze jest to, aby móc się skupić. Bez tego nie otworzysz dobrych drzwi jasne? Więc albo ten kto przez nie przejdzie dojdzie nawet na drugi koniec świata, albo już na zawsze zagubi się między wszystkimi wymiarami, lub nawet przejdzie do wymiaru demonów. - Słuchałem go cały czas w czasie kiedy ten mi to tłumaczył. W końcu po godzinie otworzyłem własną bramę, z trudnością...
- No. To możemy jechać! - Rzekł z uśmiechem czarodziej, a ja poszedłem na dół. Wszyscy już tam czekali. - Dobra, po drugiej stronie jest mój przyjaciel i czeka z otwartą Bramą. Idziemy? - Oznajmił Magnus i wszyscy kiwnęli zgodnie głowami, Bane otworzył Portal i wszedł w niego pierwszy, następnie Ross, Riker, Rocky, Vera, Ness, Noah i na końcu ja.  Idris wyglądał pięknie, nie mogliśmy się nadziwić. Łąki, jeziora, lasy, wszystko. Takie piękne i zadbane, najróżniejsze rodzaje drzew, krzewów i kwiatów. Patrzyłem na to z rozdziawionymi ustami, zresztą nie tylko ja. Wszystkim zaparło dech w piersiach, prócz Rikerowi, ja tutaj byłem drugi raz w życiu.
- Pięknie co nie? - Spytał z uśmiechem.
- Jeszcze piękniej niż pamiętam. - Oznajmiłem, a on się lekko zaśmiał. Blondyn ruszył w stronę miasta, które z oddali wyglądało jakby było zrobione ze światła, Słońce sprawiało, że wieże mieniły się różnymi kolorami tęczy. Po około pół godzinie dotarliśmy na obrzeża tej pięknej metropolii. Z bliska to wyglądało wspaniale. Szklane wieże ustawione w rogach, grube, piękne mury również wykonane z materiału podobnego do tego, z którego zostały zrobione wieże.
- Te mury zostały zrobione z adamasu, boskiego materiału prosto z Nieba. - Wyjaśnił Rik. - Witajcie w Alicante, mieście Nocnych Łowców. - Oznajmił kiedy przekroczyliśmy granice. Wszyscy byli zachwyceni tym widokiem, nawet ja. Dopiero po raz pierwszy wszedłem do tego miasta, poprzednio byłem tutaj tylko po to, aby załatwić kilka mniej ważnych spraw. - Ja muszę zobaczyć się z Clave. Może wiedzą coś czego my nie wiemy. Rozgośćcie się w tym mieście. Ryland was odprowadzi do Kwatery Głównej Nocnych Łowców. - Powiedział i oddalił się od nas. Najmłodszy pokazał nam gestem ręki, abyśmy poszli za nim i ruszyliśmy. Wszyscy podczas drogi zadziwialiśmy się wyglądem tego miejsca. Miasto wyglądało jak z innej epoki. Domy z kamienia, wieże, na które nałożone były czary ochronne, przez co Demony nie mogły się tu dostać, stragany różnego rodzaju, główny plac z posągiem na środku, który przedstawiał Anioła Razjela. Przeszliśmy przez centrum miasta i po kilku minutach drogi dotarliśmy wreszcie do miejsca gdzie przez najbliższy czas będziemy mieszkać. Magnus już dawno od nas się oddalił.

*Perspektywa Rossa*
Nocni Łowcy odpowiedzialni za rozdzielenie pokoi dali nam 3 dwu-osobowe. Ja wylądowałem z Rikerem, Rocky z Ellingtonem, a Rydel z Veronicą. Najstarszy odesłał Rylanda do domu z kwitkiem, mówiąc mu, że to niebezpieczne, ale wątpię, żeby on po prostu odpuścił. To w końcu nasz brat, jeden z Lynchów. Skoro o tym mowa to Rika gdzieś wywiało, bo jego posiedzenie z Clave już dawno się skończyło... poszedłem do łazienki, bo powoli robiło się późno, wziąłem prysznic i wróciłem do siebie z ręcznikiem owiniętym wokół pasa i wycierając mokre włosy. Nagle na swoim łóżku zauważyłem kartkę, Rikera dalej nie było, więc z czystej ciekawości wziąłem ją i przestudiowałem dokładnie. Było na niej napisane coś dziwnego.
"Okłamywano Cię przez całe życie Ross. Chcesz poznać prawdę? Spotkaj się ze mną. Sam. Bez twojego rodzeństwa i zaprzyjaźnionego czarownika. Czekam na Ciebie w lesie jak już skończysz brać prysznic.
PS. Nie pochlebiaj sobie nie podglądałem Cię."
Pismo było staranne i widać było, że wykonane stanowczą oraz silną ręką. Postanowiłem nie ignorować tego i szybko odłożyłem wiadomość na stolik nocny, oraz poszedłem się ubrać. Włożyłem na siebie strój bojowy i wziąłem trochę broni na wszelki wypadek. Narysowałem sobie kilka znaków stelą i schowałem ją za pas, oraz wyskoczyłem z okna. Nie było to wysoko, ale normalny człowiek na pewno by się połamał. Poszedłem szybkim krokiem w stronę lasu, nie miałem pojęcia czy ktoś za mną idzie, ale nic nie słyszałem, więc miałem nadzieję, że jestem sam. W końcu dotarłem na miejsce, było dość ciemno. Na kartce znajdował się dokładny rysunek gdzie tajemniczy nadawca powinien na mnie czekać. W środku lasu był pewien grobowiec podobny do Stonehenge, dwa pionowe głazy, a na nich jeden wielki, które razem tworzyły coś na wzór bramy. Przeszedłem przez nią i poczułem dziwne mrowienie na całym ciele. Rozejrzałem się w okół, ale wszystko poza obrębem grobu było zamazane, jakbym zaglądał przez taflę wody. Nie poddałem się jednak i wyciągnąłem broń. - Nie próbuj, na nic się nie zda. - Oznajmił męski głos, po chwili czarny cień pojawił się przede mną, podszedł bliżej tak, że światło księżyca ukazało jego silną, wysoką sylwetkę z uśmiechem na twarzy, miał srebrne włosy, przeraziłem się, w jego oczach było coś... demonicznego. - Seraficka broń tutaj nie zadziała. - Znów się odezwał, przełknąłem głośno ślinę. - Nie bój się Ross. Nic Ci nie zrobię, chcę tylko porozmawiać. Odłóż broń. - Jego głos był delikatny, ale jednak brzmiał jakby ktoś rysował drutem po szybie, mimo to postanowiłem schować nóż za pas i wysłuchać co ma do powiedzenia.
- Po co była ta wiadomość? Nie mogłeś po prostu przyjść do mnie i tam porozmawiać?
- Niestety... nie jestem zbyt mile widziany przez twojego brata, w ogóle przez całe Clave, w Alicante, więc postanowiłem Cię zwabić tutaj, abyś poznał prawdę. Swoje przeznaczenie.
- Nasze przeznaczenie jest takie jakie wybierzemy. Nie jest z góry przesądzone przez jakiegoś siwego starca. - Przez jego twarz przebiegł cień irytacji, ale wyraz twarzy się nie zmienił. Nadal gościł na nim łagodny uśmiech, który w ogóle nie pasował do postury tego człowieka, który po chwili się poszerzył.
- Wybacz, że się nie przedstawiłem. Jestem Valentine Morgenstern. - Teraz przeraziłem się jeszcze bardziej. Riker coś mi o nim mówił, podobno zmieszał swoją krew, z krwią demonów, chce zapanować nad Clave, bo uważa, że ono jest zepsute. W środku się bałem, ale na zewnątrz nic nie pokazałem.
- A tak. To ty jesteś tym Nefilim, który zmieszał swoją krew z krwią demonów i chce zawładnąć nad Clave, oraz ten co założył Krąg? Czytałem to w książce... autorka idealnie oddała twój wygląd. - Zdziwił się, widocznie nie spodziewał się takiej odpowiedzi, myślał, że się przestraszę, albo będę próbował go zabić kiedy ten powie mi najgorszą prawdę o mojej rodzinie? Ale ja o nich wszystko wiem.
- Cóż... wiedziałem, że Cassandra napisała jakąś książkę. Nie ważne. Chciałem Cię tu sprowadzić, abyś poznał...
- Najgorszą prawdę o swojej rodzinie? Nie dzięki, wiem już wszystko. - Wszedłem mu w słowo, tym razem zdziwienie na jego twarzy było ogromne. - Nie jestem Lynchem, to znaczy mam tak na nazwisko, ale tamci to nie jest moja rodzina. Tylko ja, Stormie i Mark o tym wiemy. Jednak oni nie muszą, myślą, że jestem ich bratem i niech tak pozostanie. Nie przeszkadza mi to, że nie mamy wspólnych rodziców. To moja rodzina i nie mam żadnej innej. Ponoć urodziłem się w sławnej rodzinie Nocnych Łowców, ale potem mój ojciec został zmieniony w Likantropa, przez jakiegoś dzikiego wilkołaka, który go zaatakował, gdy ten próbował go powstrzymać, gdyż wielokrotnie złamał prawo. Wiem o sobie wszystko. Nie zaskoczysz mnie. - Zamurowało go, ale po chwili jego twarz znów wykrzywiła się w grymasie złowieszczego uśmiechu.
- Dobrze, więc nie mam Ci już nic do przekazania. Przykro mi z powodu ojca, ale takie rzeczy się zdarzają. - Orzekł, zdziwienie zniknęło, ale już się nie uśmiechał. - Chciałbyś pewnie poznać mój plan? Cóż... nie mam zamiaru wzywać jakiś wielkich demonów. Nie są oni mi potrzebni, Razjel też mi się nie przyda. Mam inny, bardzo ciekawy plan. Potrzebuję do tego Kielich Anioła. - Rzekł, ale nic więcej nie zdradził. - Aha. Mam nadzieję, że twój spaczony ojczulek już gnije obok jego stwórcy. - Zaśmiał się po tych słowach, a ja nie wytrzymałem i rzuciłem w niego jednym z noży, ale jego już tam nie było... czar zniknął, mogłem spokojnie dostrzec wszystko poza obrębami tego miejsca, w którym stałem. Wkrótce kiedy podniosłem broń podbiegła do mnie reszta rodziny. Mojej rodziny.
- Nigdy więcej mi tego nie rób! - Oznajmiła Delly i się na mnie rzuciła. Zaśmiałem się delikatnie.
- Gdybyś nie zostawił tej kartki nigdy byśmy Cię nie znaleźli. Z kim rozmawiałeś? - Spytał Riker.
- Z Valentinem. Nic ciekawego mi nie zaoferował. Nigdy bym się od was nie odwrócił, jednak jest szybszy niż myślałem. - Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Co on planuje? Powiedział Ci coś? - Spytał.
- Tylko tyle, że planuje zrobić coś z Kielichem. Nie mam pojęcia co. - Po tych słowach usłyszeliśmy krzyk kobiety... ale inny niż taki, który by wołał o pomoc. Źrenice Rikera się rozszerzyły. - Banshee. - Spojrzeliśmy na niego pytającym wzrokiem. - To dusza, która trafiła do Piekła, też jest rodzajem demona, potrafi przejąć władzę nad ofiarą, taka osoba jest już stracona, ale potrzebuje na to dużo czasu. Zanim do końca przejmie nad nim kontrolę można go jeszcze ocalić. - Wyjaśnił blondyn, a my dobyliśmy broń. - Przed tym jak wejdzie w kogoś z was musi się skupić, więc uważajcie. Rozpoznacie je. Kobiety z latającymi włosami, w długich sukniach. Postarajcie się załatwić je na pierwszym miejscu. - Kiwnęliśmy głowami ze zrozumieniem. Wkrótce byliśmy oblegani praktycznie z każdej strony, nie było szans na ucieczkę, ani tym bardziej na wygraną w tej walce. - Ktoś musi się skontaktować z Ness i Sel, które są w Instytucie! - Oznajmiłem. - Ell idź ty! Zmień się w coś, zrób cokolwiek, Bramę otwórz, ale idź im przekaż, że Valentine nie chce wezwać Razjela. Poproście o pomoc Clave. Postaramy się tu utrzymać jak długo możemy. - Rzekł Rik i już po chwili zaczęła się walka. Staraliśmy się ochronić bruneta, który już po chwili przekroczył Bramę, a ona się za nim zamknęła, jednak zanim to się stało kilka Demonów wdarło się do niej. - Spokojnie, jeśli przeniósł się do Instytutu to te dusze tam spłoną. - Rzekł i rozpłatał ciało kolejnego pożeracza. Rodzai demonów było tu mnóstwo, Riker pewnie sam nie rozpoznawał wszystkich. Jednak najwięcej znajdowało się tu głupich Pożeraczy, którzy nie stanowili dla nas zagrożenia. W tłumie zauważyłem pewną kobietę, to pewnie była Banshee. Spojrzała na mnie, jej oczy były hipnotyzujące... jakbym odchodził do innego wymiaru. Opierałem się jej mocy i sięgnąłem do najbliższej broni oraz przebiłem na wylot pierś Demona. Padła na ziemię, a jej ciało zniknęło. Czułem się dziwnie, ale czułem również, że jej moc ze mnie ulatuje. Fala ulgi zalała moje ciało i wkrótce znów przyłączyłem się do walki. Widziałem jak Rocky razem z Ellem na zmianę zabijają po kilka demonów. - 21 - Wykrzyknął długowłosy.
- Co z tego? Ja już mam 23! - Oznajmił mu przyjaciel i właśnie wystrzelił kulę ognia, która zabiła następnego. - 24. - Uśmiechnął się. "Debile... ale to moi bracia." Pomyślałem i znów zagłębiłem się w tym co się działo. Rozpłatałem już niezliczoną ilość przeciwników, czułem się niesamowicie, rozpierała mnie energia. To tak jakbym był na haju, ale takim... bitewnym haju. Nagła fala radości mnie zalała, oraz miałem niesamowity ogrom energii, czułem się jak w swoim żywiole. Nie chciałem przestawać, co prawda walki nie było widać końca, ale ja i tak czułem, że to wszystko za chwile minie. Starałem się zabić jak najwięcej przeciwników, migające przed moimi oczami sylwetki moich braci wydawały się jakby też nie mieli ochoty przestawać. To uczucie było niesamowite, ale czułem, że jeśli minie to nie będzie mi tego brakować. Taki narkotyk, od którego niełatwo jest się uzależnić... W końcu zauważyłem jak nadciągają posiłki od Clave, wszyscy ruszyli na nich. Było ich około 50, ale wystarczyło. Po 30 minutach ostatni Demon padł na ziemię. - Zabiłem 69. - Oznajmił Ell z szerokim uśmiechem na twarzy, Rocky też mało co się nie zaśmiał.
- A ja 68... dzisiaj wygrałeś. - Ratliff pokazał mu język, a ten się odwdzięczył tym samym.
- Pójdę ich ogarnąć. - Powiedziała Delly i zdzieliła każdemu w łeb. - Zabiłam 70, wygrałam, a teraz do domu pajace jedne! - Wrzasnęła, a ci przygaszeni posłuchali się jej i smutni wrócili wreszcie do mieszkania.
- Ross Shor Lynch, będziesz musiał zostać przesłuchany przez Clave z tego co wiesz. - Zwrócił się do mnie jeden z Nefilim.
- Z kim mam przyjemność? - Spytałem.
- Kyle Evans. - Kiwnąłem głową i ruszyłem do Alicante. - Dobra ekipa! Zbierać się! Teren zabezpieczony, Valentine zniknął! - Krzyknął do nich i wszyscy Nefilim w mgnieniu oka ruszyli za nami w kierunku szklanego miasta.
____________________
Tam dara dam tam daaaam! Dodałam rozdział. Fajny? Mnie się nie podoba. ZDECYDOWANIE ZA KRÓTKI! Miało wyjść ponad 3 tysiące słów, a wyszło 2333 ;-; załamię się, ale idę myśleć nad kolejnymi xDD nwm co jeszcze zrobię ^_^
Miłego czytania i do napisania koffani 3:)

środa, 18 czerwca 2014

Next...

Ooo pokażę Żelkowi te podziękowania ^^ co do nexta to już go piszę, ale kiepsko u mnie z weną xD dobra postaram się coś zrobić :P

Do napisania moi kochani! Rozdział będzie długi :3 ^^

poniedziałek, 26 maja 2014

Uwaga uwaga! [Przeczytaj do końca!]

Uwaga! Rozdziału dziś nie dodam, ale może jutro wysmaruję :3 Pojawiła się ankieta, która jest o tu ----->
:3 proszę o głosowanie w niej i ocenianie wyglądu bloga.
Przygotowała go dla mnie Żelko Jadek, której serdecznie za to dziękuję, a wy też może jej podziękujcie? Chciałabym tu zobaczyć 5 komciów z podziękowaniami dla Żelka :3

Co do tego wyżej, czyli rozdziału. Dam wam małą zapowiedź, oczywiście krótką!

Byliśmy oblegani praktycznie z każdej strony, nie było szans na ucieczkę, ani tym bardziej na wygraną w tej walce. - Ktoś musi się skontaktować z Ness i Sel, które są w Instytucie! - Oznajmiłem. - Ell idź ty! Zmień się w coś, zrób cokolwiek, Bramę otwórz, ale idź im przekaż, że Valentine...

Tak wiem, cholernie to krótkie, ale chodzi mi o to, aby zbudować napięcie. Jest to scena przed walką kiedy nasza ekipa w poszukiwaniu Valentina w Idrisie gubi się w lesie... ale nie przez przypadek. Morgenstern to zaplanował i nasłał na nich grupę Demonów. Jak nasi przyjaciele z tego wyjdą? Dowiecie się w następnym rozdziale. :3
Do napisania kochanieńcy! :*

sobota, 24 maja 2014

Rozdział 7

Rozdział 7 "Witaj w Mieście Kości"


*Perspektywa Rocky'ego*
Poszliśmy do Instytutu razem z resztą Nefilim obecnych na KCA. Całą grupą postanowiliśmy wejść do Miasta Kości, aby móc się bronić na wszelki wypadek. Poszliśmy do biblioteki gdzie znajdowało się coś co oni nazywali Bramą... - Po prostu pomyślcie gdzie chcecie się znaleźć i tyle. Pamiętajcie, aby myśleć tylko o tym miejscu. Nie możecie być rozproszeni jasne? No to krótki trening mamy za nami. Patricia, James, możecie iść pierwsi? - Kiwnęli głowami i ruszyli powoli w wodnistą przestrzeń, potem wszedł Ell, następnie Delly, Ross i przyszła moja kolej. - Hej... wszystko będzie dobrze. - Rzekł Rik, chyba zauważył, że się denerwuję. Uśmiechnąłem się tylko do niego i skupiłem się na wejściu do Miasta Kości i wszedłem... Czułem dziwne mrowienie na całym ciele, czułem się po prostu... dziwnie, nie do opisania, inaczej. Jakbym nie był sobą, jakbym opuścił moje ciało. Po chwili jednak znalazłem się przed wejściem na cmentarz, czekali tam na mnie wszyscy już, a w pewnym momencie pojawił się Riker, a potem reszta. Zauważyłem drugą Bramę w murze, która zniknęła po chwili. Starszy blondyn otworzył wejście i weszliśmy. Czekaliśmy chwilę przed kurhanem i w końcu pojawił się ktoś z zaszytymi ustami, w kapturze. - Witajcie. - Powiedział do nas, ale... w myślach. - Zapraszam was do naszej siedziby. - Oznajmił i wszedł do tego budynku, a reszta za nim, ja również, schodziliśmy po schodach i w pewnym momencie Ross się potknął.
- Cicho. - Rzekła Patricia. - Obudzisz zmarłych. - Oznajmiła, a blondyn się przeraził. W końcu doszliśmy do korytarza i idąc nim trochę przeszliśmy przez fragment gdzie była ogromna dziura. Zatrzymałem się na chwilę, a Riker obok mnie.
- Witaj w Mieście Kości. - Powiedział, a ja chciałem zobaczyć tam dno, jednak zamiast tego ujrzałem coś strasznego... natychmiast od tego odszedłem i wróciłem do reszty. - Legendy mówią, że gdy spojrzy się na dół widzi się swoje przeznaczenie. - Rzekł mrocznym tonem, a zaraz potem się zaśmiał. Mi nie było do śmiechu... widziałem coś potwornego, coś co nie mogło się wydarzyć. Uspokoiłem się i szedłem dalej za nimi. W końcu doszliśmy tak jakby do głównej komnaty... Na ścianie wisiał ogromny miecz, to chyba był Maellartach. - Wszystko jest w porządku? - Spytał się Riker Cichego Brata, ten chyba odpowiedział tylko jemu, bo ja nic nie usłyszałem. - A Kielich? Wiecie gdzie on jest? - Ponownie zadał pytanie.
- Gdzie jest Kielich wie tylko jedna osoba. Valentine. Dary Anioła przeniesiono tu tuż po jego zdradzie, do tej pory nie wiedział gdzie on jest, ale wykradł go. Nie wiem jak mu to się udało, musiał mieć tu szpiega. Niedawno jeden z naszych więźniów uciekł. - To chyba była najbardziej wyczerpująca wypowiedź tego Brata. Rik tylko kiwnął głową.
- Zaraz jak to uciekł? - Zdziwił się ktoś w pewnym momencie. Spojrzałem na tą osobę, była to Selena Gomez. - Przecież to najlepiej strzeżone więzienie, stąd nie da się uciec. Jest lepiej strzeżone niż Azkaban w Harrym Potterze. - W sumie z tego co słyszałem to była racja, więc... jakim cudem ktoś stąd uciekł?
- Są czary potężniejsze od naszych i doświadczony czarodziej może oszukać nas, jednak wymaga to od niego wielkiej mocy i wielu lat treningu. - Rzekł Cichy Brat do nas.
- Czyli musimy teraz odnaleźć Kielich, albo zabezpieczyć pozostałe Dary? - Spytał Ross.
- Nie jest to, aż tak konieczne. Bez naszej interwencji Morgentsern nigdy nie dowie się gdzie jest lustro, a podejrzewam, że jemu zależy na wezwaniu Razjela, jednak nie wiem w jakim celu. - Wydedukowała Patricia.
- A co jeśli on po prostu chce udaremnić nam wezwanie Anioła? - Spytałem.
- A czemu miałby to robić? - Zdziwiła się Veronica. Riker się spiął, a ja trochę się zdenerwowałem.
- Nie wiem... nigdy nic nie wiadomo, trzeba przyjąć wszystkie scenariusze, nieprawdaż? - Powiedziałem, reszta zgodziła się ze mną.
- Dobrze. Kilku Łowców tu zostanie, a my małą grupą ruszymy do Idrisu i znajdziemy Lustro, aby móc je ukryć przed Valentinem. - Oznajmił Riker.
- Ja, Patricia i kilku innych Nefilim zostaniemy.
- Dobrze. Veronica, Rocky, Ross, Ell i Delly idziecie ze mną. Więcej nas nie potrzeba. - Uśmiechnąłem się pod nosem. Przynajmniej na jakiś czas będzie od niego oddalona. Jednak zgubiłem z pola widzenia Rossa. Po chwili jednak go zauważyłem jak rozmawia z Sel. Młody szybko się otrząsnął mimo, że to była taka "wielka miłość". Wreszcie skończyli rozmowę. - Ktoś musi pilnować Instytutu.
- Mogę to zrobić Ja, ale musi ktoś mi pomóc. - Oznajmiła Gomez.
- Dobra. Za 2 dni spodziewaj się, że przyjdzie do Ciebie Vanessa i Państwo Marano. Na razie będziesz musiała dać sobie radę sama, ale raczej nikt nie wkroczy na nasz teren. - Podsumował Rik. - To co? Zabieramy się z Magnusem? Mówił, że też się wybiera do Alicante. - Kiwnęliśmy głowami i udaliśmy się razem z Seleną do naszego Instytutu. Bane czekał tam na nas.
- Co tak długo? - Zauważyłem teraz, że czarownik ma dziwne, kocie oczy. - Hej młody nie patrz się w nie tak. - Odezwał się pewnie do mnie. - Każdy czarodziej ma w sobie coś nieludzkiego, mogą to być oczy, skrzydła, rogi. Cokolwiek.
- A Ell? Nigdy nie zauważyłem u niego czegoś dziwnego.
- Wiesz... Magnus ma kocie oczy, a ja mam czarne, tylko noszę soczewki. Poczekaj do jutra. - Oznajmił z tajemniczym uśmiechem.
- Kiedy wybierasz się do Idrisu? - Zapytał wreszcie Riker.
- Jutro, a co macie ochotę iść ze mną? - Najstarszy kiwnął głową. - Dobrze, bądźcie gotowi o 9.
____________________________
Oto taki krótki rozdział, aby tak po prostu nie wiało tu nudą :3
Aha i jeśli jeszcze ktoś nie odwiedził mojego starego bloga to ZAPRASZAM dodałam tam nowego one shota, którego jeszcze nie skończyłam :3
Co do nexta. Nie wiem kiedy się pojawi kochani, ale wiedzcie, że już wkrótce :3

Rozdział 6

Rozdział 6 "Demony..."

*Perspektywa Rikera*
Moje rodzeństwo trenowało bardzo ciężko, a Rocky nawet ciężej. Poważnie to traktował, a ja byłem mu za to wdzięczny, chociaż wszyscy robili postępy to wiedziałem, że to wciąż za mało, jednak nic im nie mówiłem, ale też nie chwaliłem za nadto. Nagle kiedy siedzieliśmy na kanapie odezwał się telefon Rossa, odebrał i poszedł do kuchni. - O co chodzi? - Zapytała Delly.
- Nie wiem. - Odparłem i po chwili blondyn już wrócił. - Co jest?
- Nic... po prostu 30 marca zaprosili nas na galę, Kids Choice Awards. - Rzekł, a ja od razu się uspokoiłem. - Zostałem nominowany do nagrody "Najlepszy aktor telewizyjny". - No tak... Austin i Ally, serial, w którym mój brat grał główną rolę, razem z nim tytułową Ally grała jakaś dziewczyna, nie pamiętałem jej imienia, wiem o niej tyle ile muszę, Ross ją lubi, ona go wspierała kiedy dziewczyna go zostawiła, dla niego było to bolesne, ale już się pozbierał. Ma za to u mnie dług,
- A który dziś jest? - Spytał Ell.
- 20 - Odpowiedziałem mu. - Ja nie wiem jak wy, ale idę spać. - Oznajmiłem i ruszyłem do mojej sypialni, usłyszałem za sobą kroki. Odwróciłem się i zobaczyłem, że Rocky też idzie za mną. - Chcesz czegoś braciszku? - Spytałem zmieniając kierunek wzroku znów przed siebie, chłopak nic jednak nie powiedział. Wydało mi się to dziwne, więc zobaczyłem się za siebie i ujrzałem tylko jak brunet zamachuje się nożem serafickim, potem była tylko ciemność i już po chwili się obudziłem, cały spocony i zmęczony. Ciężko oddychałem i już po chwili uświadomiłem sobie, że to był tylko sen. - Tylko sen... - Powtórzyłem do siebie i powoli znów zasnąłem, jednak po raz pierwszy bałem się iść spać... bałem się, że znów mi się przyśni, że mój własny brat chce mnie zabić.

*30 marca 2014*
Była godzina 19 i jechaliśmy właśnie na galę, wypadło akurat, że dziś nie mamy żadnych koncertów i możemy się pojawić. Byliśmy oczywiście trochę wcześniej, aby móc ogarnąć co się dzieje. - Większość z tutejszych obecnych to Nocni Łowcy. - Odezwałem się do rodzinki.
- Na przykład? - Spytał Ross.
- Selena Gomez, Harry Styles, Lea Michelle. Cory też nim był, ale umarł. - Oznajmiłem im i ruszyliśmy dalej. - Patricia Kazadi, James Maslow i wiele innych. Poszukajcie u nich znaków, tak ich rozpoznacie. Starajcie się nie gadać z Przyziemnymi. - Dotarliśmy tam gdzie musieliśmy i wtedy była już godzina 19:50, usiedliśmy na swoich miejscach. Wyjątkowo pozwoliłem pojechać Rylandowi razem z nami. Równo o 20 godzinie się zaczęło... mimo wszystko nie potrafiłem się skupić, cały czas prześladował mnie ten koszmar. Musiałem go przezwyciężyć. Zaczął się wstęp, piosenka była niezła i chociaż na te kilka minut zapomniałem o tym co wydarzyło się w nocy. Potem wszedł prowadzący i zapowiedział kto będzie wręczał nagrodę... myślami byłem zupełnie gdzie indziej, aż wreszcie usłyszałem.
- Nominowani do nagrody "Ulubiony Aktor Telewizyjny" to... - Pokazano na ekranie nominowanych.
- Jake Short. - Pokazano scenkę z serialu "Nadzdolni"... w sumie to nie słuchałem reszty kandydatów, bo dokładnie ich znałem.
- A zwycięzcą jest... Ross Lynch! - W tej chwili rozległy się brawa, a ja z Rockym wstaliśmy. Zaraz potem nasz brat podszedł do podium i odebrał nagrodę.
- Dziękuję wam. Dziękuję wszystkim fanom, którzy na mnie głosowali. Dzięki nim mogę być tu dzisiaj i cieszyć się tą nagrodą... dzięki jeszcze raz. - Puścił oczko do kamery i wrócił na miejsce przybijając piątki z fanami. - Po drodze zauważyłem coś ciekawego. - Odezwał się do mnie.
- No co? - Spytałem.
- Tutaj praktycznie wszyscy mają znaki, oprócz fanów. - Odpowiedział.
- No wiesz, większość gwiazd jest Nocnymi Łowcami.
- Ile obstawiasz, że Mark Wahlberg zostanie zaslime'owany? - Spytał Ell, Rockyego.
- 100$. On się nie da tak łatwo. - Rzekł pewien siebie i się założyli. "Dzieciaki...." - Pomyślałem i oglądałem galę dalej. Ratliff był zbyt pewny siebie...
- Rocky zamieńmy się miejscami. - Zgodził się bez problemu. - Co ty robisz idioto? - Spytałem szeptem tak, że tylko on to słyszał.
- Nic. - Powiedział pewnie, on serio jest debilem i myślał, że mnie okłamie?
- Ehe... bujać to my, ale nie nas... gadaj.
- No więc Ross mi zdradził, że Mark jest Nefilim, więc nie zdziwi się jak nagle go obleje slime...
- Nie! Ale zdziwią się wszyscy w około... Rocky nie da Ci tej kasy jak się dowie.
- Nie zależy mi na kasie. - Nigdy jeszcze nie usłyszałem w jego tonie takiej powagi jak teraz.
- No to na czym? - Tutaj się lekko spiął.
- Na tym, abym był lepszy. Mam do końca życia podpalać wam kanapę?
- Ehhh... rób co chcesz, ja nie mam siły. - Już kiedy Ratliff pstryknął palcami nad prowadzącym KCA wisiało wielkie wiadro slime'u. Właśnie na ekranie pojawił się Optimus, a Wahlberg był pod wiadrem. Ellington z uśmiechem opuścił slime na prowadzącego tą galę.
- Przydałoby się, żebyś umiał się też teleportować.
- Otwieranie bram to wyższa szkoła jazdy. - Cała sala poszła w śmiech kiedy Mark oberwał slimem. Od razu wypatrzył Ell'a i posłał mu wyzywające spojrzenie. Chciał walczyć... na żarty. Jednak nie mogli tego rozstrzygnąć, gdyż galę przerwało gardłowe wycie.
- Demony. - Powiedziałem bez zawahania i złapałem za rękojeść noża. - Nie możemy walczyć przy tych ludziach. Demony przyszły tu, aby nie dopuścić do końca gali, wątpię, aby brały jeńców czy przejmowały się tym, że zabiją jakiegoś Przyziemnego. Nakreślcie sobie znaki niewidzialności, może uda się jakoś wybrnąć bez szwanku. Poszliśmy za kulisy gdzie czekała dość spora grupa Łowców.
- Co robimy? Jak jakiś Przyziemny zginie to... jednym słowem Nefilim będą musieli uciekać z LA, albo przez jakiś czas siedzieć cicho.
- To jest proste. Po prostu nie dopuśćmy do tego, aby ludzie zginęli... włączcie alarm pożarowy czy coś. - Rzekł Maslow.
- Tym zajmę się ja. - Powiedział Ell i chwilę się skupił, wykonał jakieś ruchy rękoma i nagle spadły na nas zraszacze, oraz uruchomił się alarm.
- Wreszcie zrobiłeś coś dobrze! - Oznajmił Ross.
- Eee... tak, ale lepiej zróbcie to szybko, bo nie jestem pewny skutków ubocznych. - Uśmiechnął się niewinnie, a każdy z nas pobiegł do walki. Demonów było dość sporo, ale razem mogliśmy walczyć. Bardziej martwiłem się o moją rodzinę i nie mogłem skupić się na sobie. Bałem się też, że może jednak ten sen okaże się prawdą... jeśli tak to będę musiał być na to gotowy. Z przemyśleń wyrwał mnie ryk przeciwnika, który rzucił się na mnie. Przebiłem jego pierś nożem i potwór zniknął.
- Demony nie atakują od tak sobie takich gali! Valentine musiał to zaplanować! - Krzyknęła Patricia, a ja musiałem jej przyznać rację. Odkąd tylko Morgenstern wie, że mieszkamy w LA cały czas chce nas dopaść, ale dlaczego na gali? Dlaczego zaatakował nas wtedy, gdy jest z nami tyle Nocnych Łowców? W pewnym momencie zobaczyłem jak Pożeracz rzuca się na Rossa, przestraszyłem się i pobiegłem do niego, aby mu pomóc. Przeciąłem stworowi głowę.
- Mogłeś to zrobić gdzieś tam, to moja ulubiona koszulka! - Miał na sobie czarną z różowym napisem #SINGLE. [~od aut. - Tak tak, taka sama jaką miał w Polsce :3]
- Masz rację. Następnym razem nie zapaskudzę Ci koszulki tylko pozwolę zginąć. - Powiedziałem, pomagając mu wstać.
- Nieważne. - Rzekł i poszedł do dalszej walki... ciężko było, ale po jakimś czasie Demony się wycofały. Złożyliśmy broń.
- Co tu się cholera dzieje? - Spytał zmieszany Rocky.
- Nie mam pojęcia... ktoś musi iść do kryjówki Cichych Braci, sprawdzić to wszystko. Jestem lekko zaniepokojony tym wszystkim.
- Cisi Bracia? Ale ich kryjówka, w której trzymają Dary Anioła jest w Nowym Yorku.
- Podejrzewam, że Valentine chciał odwrócić uwagę wszystkich Nefilim w USA, a więc musi mieć silną armię z tych potworów, a cały czas jest ich więcej. Musimy natychmiast iść do Miasta Kości...

czwartek, 22 maja 2014

Rozdział 5

Rozdział 5 "...Lepiej idź spać, jutro o 6 wstajecie"

*Perspektywa Rikera*
- No pięknie! Nie ma mnie kilka godzin, a ty już z moją uczennicą się miziasz!? - Wrzasnąłem, para jak na zawołanie odkleiła się od siebie, Ross i Delly zaśmiali się delikatnie, a Rocky aż poczerwieniał ze złości, za to Veronica była czerwona ze wstydu. - Noah ty lepiej idź, pokaż gościom ich pokoje. - Odparłem sucho, a chłopak wykonał moje polecenie, w chwili kiedy nie było taty w Instytucie to ja tu dowodziłem, a on właśnie wnosił nasze bagaże. Moja uczennica patrzyła na mnie jak pies, którego właśnie wyrzucono z domu. - Nie gap się tak. Nic Ci przecież nie zrobię. - Powiedziałem spokojnie, ale jej mina wyrażała skruchę.
- Przepraszam. - Rzekła cicho, a ja się zaśmiałem. - Trochę się zapomnieliśmy.
- Widziałem. - Spojrzałem na nią z rozbawieniem. - Tylko wasze spotykanie się nie ma zniszczyć twojego harmonogramu jasne? Najpierw trening potem randki. - Kiwnęła twierdząco głową i udała się do siebie, a ja ruszyłem w stronę pokoju mojego młodszego rodzeństwa. Po drodze spotkałem przerażonego Noah'a. - Co się stało? - Zapytałem zdziwiony.
- Ja się go boję... - Odparł tylko i odszedł, podejrzewam, że zapoznał się już z gniewem zauroczonego Rocky'ego. Wszedłem do pokoju bruneta, a tam nerwowo porozrzucane ciuchy, tylko futerał od gitary starannie ułożony, a sam instrument był w rękach mojego brata, grał na nim delikatnie, ale wyrażał wszystkie swoje uczucia, emocje. Całą złość wyrzucił na piosenkę, nie śpiewał nic, ale grał melodię, była ona dobra... agresywna, ale nie zbyt. W końcu mój młodszy braciszek przestał grać i spojrzał na mnie.
- Akurat mnie naszła wena.
- Co zrobiłeś Noah'owi? Nie widziałem go tak wystraszonego od... 3 lat. - Stwierdziłem.
- Tylko bardzo dosadnie powiedziałem mu, że jak tylko pomyśli o tym żeby ją skrzywdzić to dowie się jak to jest wąchać kwiatki od spodu. - Zaśmiałem się lekko.
- Zwykle to była moja robota. - Westchnąłem. - Odebrałeś mi całą frajdę z tego życia... kogo ja mam teraz męczyć? - Udałem smutnego. - A tak na poważnie... lepiej idź spać, jutro o 6 wstajecie. - Odparłem całkiem poważnie.
- Jak to o 6? - Zdziwił się.
- A ty myślałeś, że co? Że urodziłem się taki wyszkolony? Veronica pół roku tak ze mną trenuje, idzie się przyzwyczaić. - Oznajmiłem i wyszedłem od niego z pokoju, wpadłem poinformować resztę rodzeństwa o, której mają pobudkę i ruszyłem do siebie.
Wstałem o godzinie 5:30 i od razu poszedłem się umyć, zajęło mi to niecałe 10 minut, po chwili byłem już na śniadaniu. Wkrótce wybiła godzina 6, wstałem od stołu i ruszyłem do sypialni moich braci, towarzyszył mi Noah.
- Ja... ja idę tam. - Pokazał najdalszy pokój od Rocky'ego, zaśmiałem się lekko i wszedłem do mojego młodszego brata, który jeszcze spał. Wziąłem jego gitarę, podłączyłem mini wzmacniacz, który wziął ze sobą i wyszedłem na korytarz, podkręciłem urządzenie na maxa i zacząłem grać melodię do Loud... przy tym to nawet Cassandra by się obudziła, ale ona już o 4 wyszła z Instytutu. Moje rodzeństwo wybiegło przerażone.
- Kurwa Riker! - Wrzasnął Ross.
- Miło, że wstaliście, póki nie przestawicie sobie zegarów biologicznych spodziewajcie się takich pobudek. - Mówiłem śmiertelnie poważnie i ruszyłem do sali treningowej.
- A gdzie Veronica? - Spytał Rocky.
- Ona... powinna już tu być. - Wkurzyłem się lekko, a zaraz w drzwiach pojawiła się dziewczyna z głupawym uśmieszkiem. - Witam śpiącą królewnę.
- Nie spałam... twoja gitara mnie obudziła, po prostu się szykowałam. - Rzekła, a ja przewróciłem oczami.
- Zaczynamy od teorii...  - Tak oto minął nam cały dzionek na powtarzaniu banalnych pojęć i uczeniu się nowych technik, tata i moja uczennica mi pomagali, ale to i tak wolno szło. - Jeszcze raz wam powtarzam: Nie każdy demon umrze od przecięcia go, są też silniejsze demony, którym odetniesz łeb, a te dalej mogą walczyć. - Tłumaczyłem to Rocky'emu 10 minut.
- To jak je zabić?
- Tnij, aż nie zniknie... proste? Proste, więc wracamy do roboty! - Oznajmiłem i znów zaczęliśmy trening... skonani około godziny 22 wróciliśmy do łóżek, Rocky przyszedł na chwilę do mnie. - Ile można się uczyć podstaw? W takim tempie zanim dorównasz Veronice miną 2 lata. - Odparłem i opadłem na łoże, jedyne o czym marzyłem to, aby zasnąć.
- Wiesz może ile Noah i Vera się spotykają? - Spojrzałem na niego.
- Około miesiąca, a co? - Nic już nie odpowiedział tylko bez słowa wyszedł z pokoju, a ja natychmiast odpłynąłem do krainy morfeusza.

środa, 14 maja 2014

Badum tssss...

Uwaga xd mam dobrą i złą wiadomość:
Ta dobra to taka, że chwilowo mam komputer! Jupi ja hey! xD
A ta zła to taka, że jestem na łasce brata, więc nwm kiedy rozdział, muszę jeszcze skończyć 6 pisać i zacząć 7, a to nie jest proste bo jutro [tj. 15.05] mam test z angola i nwm jak mi pójdzie, te nerwy mnie zeżrą ;-;

Rozdziału spodziewajcie się w poniedziałek-środę coś takiego, a jak nie to nie wiem, bo musiałabym skoczyć do siostry i go dodać... tak więc... do napisania kochani :3 <3 :* kocham was za to, że jesteście mimo wszystko i że mi pomagacie ciągnąć to opowiadanie. Dzięki wam tu jestem, czy komentujecie czy nie! <3 a teraz lecę spać branoc kochani!!

sobota, 10 maja 2014

Rozdział 4

Rozdział 4 "Przysięgam na Anioła"

*Perspektywa Rocky'ego*
Szedłem korytarzem Instytutu, szukając taty, zauważyłem go przed drzwiami do pomieszczenia, w którym znalazłem Rikera. Rozmawiał z Veronicą i jakimś chłopakiem, podszedłem do nich i stanąłem obok ojca.
- Nie wiem czy to dobry pomysł... - Powiedział Mark.
- O co chodzi? - Zapytałem zdezorientowany.
- Nie twój interes. - Rzekł wkurzony Riker, mało co mnie wzrokiem nie zabił.
- Veronica chce, abyśmy wszyscy przenieśli się tutaj... pewien zły człowiek znalazł nasze miejsce zamieszkania i doszukuje się Kielicha.
- To jest najbezpieczniejsze miejsce. - Odparł szatyn, spojrzałem na niego z przymrużonymi oczami. - Jestem Noah. - Powiedział z uśmiechem.
- Rocky. - Podaliśmy sobie dłonie. - Czemu niby Riker się nie zgadza?
- Bo komuś to obiecałem i obietnicy zamierzam dotrzymać. - Zapewnił szorstko, po raz pierwszy widziałem, jakby tak bronił swojego zdania... w ten sposób.
- Obiecałeś też chronić naszą rodzinę, a z tego co widziałem to nasz dom nie jest najbezpieczniejszy. - Uświadomiłem mu.
- Jak nie będziesz się wpierdalać gdzie nie trzeba to będzie bezpiecznie. - Odgryzł się. - Mam to gdzieś! Ja się nie zgadzam, nie możemy ich tu przenieść, znając życie Ell zamieni Rossa w syrenę. - Mruknął.
- No błagam! Popełnij jeden jedyny błąd i będą Ci to wypominać do końca życia! - Odparł brunet, jego głos wydobył się zza Rikera.
- A żebyś wiedział. - Blondyn trochę rozpromieniał. - Nie wiemy nawet co na to mama.
- To chodźmy do domu i się spytajmy. - Powiedział spokojnie tata. - Noah, Veronica. Macie tu zostać, pilnujcie Instytutu, jeśli uda nam się przekonać Stormie to będziemy potrzebować siedmiu pokoi. - Kiwnęli głową i ruszyli przed siebie.
- Dalej nie uważam tego za dobry pomysł. - Powiedział Rik pod nosem, o rany! Co on taki uparty! My chyba mamy to po mamie...
Do domu doszliśmy w jakieś 30 minut, nie śpieszyło się nam... dobrze, że Ci bandyci nic nie zniszczyli. - Nareszcie jesteście! - Krzyknęła mama i wtuliła się w ojca. - Gdzieście byli? Wszystko w porządku?
- Teraz już tak... Skarbie... musimy porozmawiać i to poważnie. - Odeszli na stronę, a ja siedziałem na kanapie w salonie i grałem w Flappy Birds. Nagle przyszło tu moje rodzeństwo, a Ratliff dopiero co do domu wszedł.
- Gdzie byliście? - Spytała Delly, spojrzałem na Rikera, a ten westchnął.
- Może niedługo się dowiecie... - Odparł tylko i opadł na kanapę, Rydel siedziała cicho przez jakieś 5 minut i wrócili do nas rodzice. - I co postanowiliście? - Zapytał najstarszy.
- Mama się zgodziła... - Odparł Mark, ucieszyłem się w duchu, może teraz pozwolą mi trenować.
- Zaraz! Na co się zgodziła?! - Zdziwił się Ross.
- Ja to pierdolę! Ja już tego nie tłumaczę! Ell... ty jesteś specjalistą w tych sprawach...
- Odwal ty się ode mnie, raz mi coś nie wyjdzie i mi spokoju nie dasz?
- Ale to zupełnie inna sytuacja! Pomieszałeś Noah'owi wspomnienia... - Zaśmiał się.
- Oj siedź cicho... - Brunet wszystko im wyjaśnił, ja nie zareagowałem, a Ross i moja siostra słuchali z otwartymi buziami. - No i na tym kończy się ta niesamowita historia! - Zakończył wywód wypuszczając iskierki z palców, cóż... a jak to u Ellingtona podpalił skrawek sofy. - No się wkurwię! - Wykrzyczał i zgasił to jakby wzrokiem. - Dobry ogień. - Zaśmialiśmy się z zaistniałej sytuacji, ciekawym było to, że po płomieniu nie zostało śladu.
- Czekaj, co? - Zapytał młodszy blondyn. - My należymy do jakiejś kasty Nocnych Łowców, a ty jesteś w połowie Demonem? - Przetwarzał info... - Przyjaźnię się z Demonem?
- Jak widać. Zrozumieliście wszystko? No to pakować manatki i idziemy do Instytutu zanim Ci uprzejmi panowie znów tu wrócą, a wy nie jesteście gotowi na walkę. - Rzekł Riker i udał się do siebie, ja zrobiłem to samo. Po kilku godzinach byłem gotowy. Zabrałem ze sobą walizkę ciuchów i oczywiście moją ukochaną, zieloną gitarę, bez niej nie ruszałem się z domu. Postanowiłem iść pogadać z najstarszym bratem, wszedłem więc do jego pokoju i zastałem totalny burdel.
- Rik... a co z naszym zespołem? Skoro nie jesteśmy bezpieczni jak ty chcesz grać koncerty? Najpierw Loud, a potem przerwa na walkę z Demonami Valentine'a? - Zapytałem, chyba nawet on sam zaczął się nad tym zastanawiać.
- Wymyślę coś, dam sobie radę.
- Nie. - Odparłem stanowczo. - MY sobie damy radę. - Podkreśliłem słowo "my" ponieważ chciałem zauważyć, że on nie jest z tym sam, ma rodzinę i przyjaciół. Na te słowa blondyn uśmiechnął się delikatnie, ja to odwzajemniłem. - Pomóc Ci? - Kiwnął głową, pierwsze co zapakowałem to jego gitarę, muzyka była dla nas wszystkim i nigdy nie zamierzaliśmy tego przerywać, zwłaszcza że ostatnio nasz zespół zyskał na popularności. Po kilku kolejnych godzinach byliśmy gotowi i trochę późną nocą mogliśmy ruszać.
- Poczekajcie chwilę. - Rzekł Mark i zszedł po coś do piwnicy, zdziwiliśmy się, ale czekaliśmy na niego. Po chwili wrócił z jakimiś kijkami w ręku i mieczami w drugiej dłoni. - To... - Pokazał lewą rękę z tym czymś. - ...są stele, służą do nakreślania znaków dla Nocnego Łowcy, dzięki niemu jest jeszcze potężniejszy w walce. A to są bronie, serafickie noże. Po wymówieniu odpowiedniego imienia pojawia się poświata i broń jest skuteczna w walce z demonami, jeden przeszywający cios i stwór znika. - Powiedział i dał mi jedną "stelę" oraz nóż. - Na razie ja i Riker nakreślimy wam znaki, w Instytucie przejdziecie gruntowny trening i sami nauczycie się to robić. - Powiedział i przyłożył patyk do mojej ręki, przyrząd zaświecił się na jasny zielony i zapiekł mnie w skórę, syknąłem cicho, ale zignorowałem ból. To coś kreśliło grube kreski na mojej ręce. Przyjrzałem się rysunkowi, były to różne kreski tworzące jedność, a jednak dało się z tego wszystko wyczytać. To samo robił Rik na ręku Rossa, a potem Delly, ojciec narysował mi jeszcze dwa inne znaki.
- Dzięki temu nikt niewtajemniczony nas nie zobaczy, a teraz... ruszać się! - Rzekł i całą ekipą ruszyliśmy w stronę miejsca naszego nowego zamieszkania. Szedłem obok Rikera, to była dobra okazja, aby z nim pogadać.
- Nie podoba mi się to. - Zaczął rozmowę.
- Wiem Riker, że chcesz nas chronić, ale szkoląc nas i wtajemniczając w to wszystko sprawiasz, że będziemy lepiej przygotowani.
- Wolałem was chronić w tajemnicy kiedy nie musiałem wam się spowiadać ze wszystkiego co robię. Do tego Ryland... będzie się musiał do was przyzwyczaić.
- Młody to jakoś przeżyje, ale... ty musisz wreszcie sobie uświadomić, że my jesteśmy dorośli. Damy sobie radę. - Poklepałem go lekko po ramieniu.
- Właśnie ja się boję, że nie dacie sobie rady. Boję się, że popełnicie jakiś błąd, albo gorzej... ja popełnię i przez to zapłacicie życiem. - Milczałem, nie wiedziałem co odpowiedzieć. - Rocky... masz mi obiecać jedno. Nie ważne jak bardzo sytuacja się zmieni, jak potężni będziecie, co się będzie ze mną działo jak każę wam uciekać, albo się schować, macie wykonać polecenie. - Spojrzałem mu w oczy, było w nich widać desperację.
- Przysięgam... na Anioła. - Odparłem pewnie, a ten jakby się rozluźnił.
- Ale ty wiesz, że takiej przysięgi nie można złamać prawda? - Upewnił się.
- Wiem... jestem pewny tego co mówię. - Uśmiechnął się do mnie i już wkrótce doszliśmy, po przejściu przez bramę powitali nas Noah i Veronica, ale w dość niecodzienny sposób, cóż oni stali przy wejściu i...

wtorek, 15 kwietnia 2014

Rozdział 3

Rozdział 3 "Ale Riker..."

*Perspektywa Veronici*
Biegłam przez miasto i nagle się potknęłam. Liczyłam na spotkanie z betonem, ale to się nie stało, zamiast tego wpadłam w czyjeś ramiona. Spojrzałam na tą osobę, był to chłopak o długich, brązowych włosach i szaro-brązowych oczach. Uśmiechał się do mnie czule i pomógł mi się podnieść. - Prze... przepraszam. - Rzekłam zakłopotana.
- Nic się nie stało, co tu robisz? Raczej niewiele osób odwiedza to miejsce o tej porze. - Nagle nie wiem kiedy z dnia zrobiła się noc, przełknęłam głośno ślinę i rozejrzałam się dookoła wystraszona. Wtuliłam się w chłopaka, a do oczu zaczęły napływać mi łzy. - Hej... spokojnie, nie bój się. Nic Ci się przy mnie nie stanie. - Spojrzałam przez mgłę w jego oczy, mówił prawdę, dało się to z nich wyczytać. Wtuliłam się w niego mocniej i już po chwili poczułam się lepiej. Kiedy jednak nagle chłopak zniknął, a wszystko wokół zrobiło się czarne... przestrzeń wokoło mnie zaczęła wirować, aż wreszcie nie widziałam już nic... po jakimś czasie otworzyłam oczy i zakaszlałam. Chwilę przyzwyczajałam się do panującego w pomieszczeniu światła i rozejrzałam się po nim. Byłam w szpitalu, po mojej prawej stał Magnus Bane Wielki Czarownik z Brooklynu. Dziwne, że przybył tu, aż z Nowego Jorku, ale... z nim mieliśmy najlepsze kontakty, do tego on nigdy nie chciał nic w zamian, jeśli chodziło akurat o nas. Odwróciłam się w lewo i zobaczyłam... Rocky'ego. - Co ty tu robisz? - Zapytałam i przyjrzałam mu się... przypominał tego chłopaka ze snu, on spojrzał na mnie i się uśmiechnął, ja za to spojrzałam w jego oczy. Były takie same...
- Czekałem, aż się obudzisz. - Odparł, a ja cały czas się zastanawiałam co te sny znaczyły... najpierw śniło mi się, że on chce mnie zabić, ale... on był normalny, miły i cały czas we mnie zapatrzony. W tamtym śnie miał inne oczy. Jednak w tym co mi się śniło teraz... chciał mi pomóc i dalej chce... - Czujesz się już lepiej?
- Wszystko z nią w porządku, jednak musi trochę odpoczywać. - Rzekł Bane, zapewne to on mnie leczył.
- Dzięki Magnusie... za wszystko. - Uśmiechnął się tylko do mnie.
- Nic się nie stało, ale macie tutaj czarownika... dlaczego sprowadzacie mnie? - Zapytał z rozbawieniem w głosie.
- On się dopiero szkoli... nie możemy chyba narażać naszych chorych. - Powiedziałam.
- Dobrze... pójdę porozmawiać z Rikerem, a ty nie wstawaj. Aha i jeszcze jedno, zostanę tu na tydzień, przekażę trochę wiedzy waszemu przyjacielowi. - Rzekł i wyszedł z pokoju, ja znów spojrzałam na bruneta, który siedział przy mnie cały czas.
- Czemu śledziłeś Rikera? Inaczej byś się tu nie dostał... - Odezwałam się po chwili i skuliłam się, opierając głowę na kolanach.
- Po prostu miałem dość tajemnic... wiesz, gdyby tak codziennie wychodził do koleżanki, nie wracałby z podartą bluzą.
- Nigdy nie wiesz co tam mogłoby się dziać... - Zaśmialiśmy się.
- Tak... brałem pod uwagę prawie wszystkie scenariusze... prócz takiego jaki usłyszałem. Dalej to do mnie nie dociera... - Zamilkł na chwilę i kiedy chciał coś powiedzieć do szpitala wszedł Ryland. - RyRy? - Zdziwił się. - Co ty tu kurde robisz?
- Mógłbym spytać o to samo bracie. Wreszcie postanowiłeś śledzić Rikera? - Kiwnął głową.
- Ty... ty tu mieszkasz? - Młody uśmiechnął się tylko do swojego brata.
- Tak, tutaj jest najbezpieczniej... nie mam zamiaru ryzykować, a mogę w spokoju trenować. - W tej chwili przybył do nas Riker.
- Ryland. Dawno Cię nie widziałem. - Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmieszek, poczochrał mu fryzurę i podszedł do mojego łóżka. - Bane mi opowiedział wszystko. Cieszę się, że nic Ci nie jest... ale powtórzymy sobie teorię, a potem wrócimy z praktyką do trujących substancji. - Rzekł, a ja się zaśmiałam lekko.
- Riker... - Zaczął Rocky.
- Nie Rocky. Nie będę Cię trenował, nigdy, nawet o tym nie myśl. Obiecałem mamie, już Ci mówiłem, że i tak za dużo wiesz... - W jego oczach nagle pojawił się strach... bał się o brata.
- Ale Riker... jestem dość dorosły żeby sobie poradzić z treningami.
- Nie o to chodzi! Bycie Nocnym Łowcą to wieczna walka z Demonami... to nie jest takie proste! Ty chyba nie wiesz ile razy ledwo uszedłem z życiem, a prowadzę takie życie 13 lat. Po prostu nie. - Jego ton był pełen troski, ale brunet widocznie go nie dostrzegał.
- A tak naprawdę o co chodzi? - Zapytał, a blondyn się zdziwił, ja też.
- Myślisz, że mogę coś mieć z tego, że Cię chronię? Rocky! Jesteś moim bratem... to oczywiste, że się o Ciebie boję. Nie mam zamiaru tak ryzykować... nie chcę tracić brata, mam zamiar spędzić z moją PEŁNĄ rodziną całe życie... nawet jeśli miałoby być ono krótkie.
- A Ryland?
- RyRy... on tutaj mieszka, jest bezpieczny, nie ma szans żeby coś mu się stało, a jest jeszcze zbyt słabo wyszkolony żeby iść na misje. Nie opuszcza Instytutu bez opieki, też chciałbyś tak żyć? Pod kloszem? Bez rodziny? Tylko ja bym tutaj przychodził, bo muszę trenować z Veronicą... każdy Nefilim jest zagrożony, a zwłaszcza szkolący się. Nie pozwolę Ci wieść takiego życia. Przykro mi, ale znaczysz dla mnie zbyt wiele. - To były jego ostatnie słowa, bo wyszedł z sali zabierając młodszego brata. Położyłam mu dłoń na ramieniu, a on momentalnie się uśmiechnął.
- On się o Ciebie martwi, zrozum to. Nie chce żeby coś Ci się stało... tobie i Rylandowi. I tak chroni go zawsze kiedy może. Nigdy nie pozwala mu opuszczać tego budynku, a jeśli już to tylko u jego boku. Nie chciał go trenować, bo nie potrafił patrzeć jak jego brat szkoli się na zabójcę Demonów, za każdym razem wtedy myślał, że to może być jego ostatni dzień. Już i tak umierał ze strachu kiedy tylko młody opuszczał Instytut bez niego. Postaw się na jego miejscu... Riker nie chce tracić rodziny. To życie nie jest bezpieczne. - Zakończyłam swój monolog, a on spojrzał na mnie. - Wyobraź sobie codzienne treningi ze swoim bratem. Dzień w dzień musisz z nim walczyć i uważać, żeby go przez przypadek nie zranić, a potem jak walczysz naprawdę to musisz atakować z całych sił. - Dodałam po chwili. "Zaprzeczam własnym słowom, ale... rozumiem Rikera. Nie chcę, aby coś stało się Rocky'emu tak jak moja mama chciała chronić mojego tatę..." Pomyślałam. - Kiedy wrócisz do domu? - Zapytałam po chwili milczenia.
- Nie wrócę do domu, póki on nie będzie mnie szkolił.. - Odparł pewnie.
- Coś ty się tak na to uparł? On jest również strasznie uparty, macie to chyba w genach. - Przewróciłam oczami, a ten się uśmiechnął. - Może pogadaj ze swoim ojcem? On powinien to załatwić.
- Masz rację! Jeeny kocham Cię! - Zarumieniłam się delikatnie, a ten mnie uściskał i wyleciał z pomieszczenia jak burza, zaśmiałam się lekko. Wstałam powoli z łóżka i chciałam wyjść ze szpitala, ale w drzwiach pojawił się Noah.
- Hej! - Powiedziałam z uśmiechem, a ten podszedł do mnie i przytulił się.
- Tęskniłem. - Rzekł do mnie i się wreszcie odkleiliśmy. - Ness została w Idrisie, ale powinna wrócić niedługo z rodzicami. Słyszałem, że coś się stało, o co chodzi? - Zapytał.
- Nic... po prostu popełniłam błąd. Jak zawsze.
- Przestań, jesteś świetną Nocną Łowczynią, po prostu musisz zacząć wierzyć w siebie. - Jak zawsze umiał mi poprawić humor.
- Wiesz jak mnie pocieszyć, ale teraz... musisz przekonać Rikera, aby się przeprowadził tutaj z rodziną, to nie jest bezpieczne skoro Valentine go odkrył.
- Postaram się z nim porozmawiać, ale musisz iść ze mną, ty go na pewno przekonasz...
- No dobrze. Chodźmy od razu, nie możemy ryzykować. - Wiedzieliśmy gdzie go szukać, zawsze jak był zestresowany czy wkurzony szedł trenować... dlatego był taki dobry! Weszliśmy do wielkiej, ciemnej sali treningowej. - Riker... jesteś tu?
- Czego tu szukacie? - Odparł głos z oddali, było go dobrze słychać przez panujące tu echo.
- Może chodźmy w bardziej ustronne miejsce. - Odezwał się chłopak, blondyn wyszedł z sali, a my za nim. Rozmawialiśmy na korytarzu. - Musisz się przenieść z rodziną...
- Wiem, ale nie mam pojęcia gdzie. - Spojrzeliśmy na siebie z szatynem.
- Do Instytutu... nigdzie indziej nie będziecie bezpieczni. - Rzekł pewny siebie.
- Nie... nie mogę.
- Obgadaj to ze swoim tatą, na pewno poprze nas. Nie możecie stawiać tego durnego sekretu ponad wasze bezpieczeństwo! - Odezwałam się wreszcie już lekko zdenerwowana.
- Co ze mną obgadać? - Odezwał się dorosły głos za nami, był to Mark Lynch. Przełknęłam głośno ślinę i nieświadomie złapałam Noah'a za rękę, co jak co, ale jego ojciec potrafił być straszny. - No słucham...
___________________________
Oto i 3 rozdzialik! Przepraszam, późno wstawiam ;-; ale to nie moja wina, nie mam kompa :< Pseplasam, pseplasam i pseplasam! Jesce laz pseplasam... będę was przepraszać całą noc, abyście mi wybaczyli, staram się jak mogę i chciałabym dodawać regularnie, ale w każdej chwili, w jakiej mogę to się staram wbić na kompa do siory czy chociaż u niej na wifi na fonie i po prostu dodać te rozdziały! Komciajcie diabełki 3:) <3 :* KOCHAM WAS <3

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 2

Rozdział 2 "Trenuj mnie!"

*Perspektywa Rikera*
Obiad mijał w na pozór miłej atmosferze, ale ja koniecznie musiałem pogadać ze swoją uczennicą. Zjadłem szybko co miałem na talerzu i kiedy chwilę po tym Veronica również skończyła posiłek wyszliśmy na korytarz tak, aby moje rodzeństwo i Ratliff nas nie słyszeli. - Daj mi jakieś twoje normalne zdjęcie. - Powiedziałem i wyciągnąłem z portfela jej fotkę, z tyłu był narysowany znak niewidzialności, dzięki temu nikt nie mógł dostrzec znaków, które miała zwykle na obojczyku i szyi, tym razem też miała ten znak, zwykle namalowany na nadgarstku. - Kiedy go narysowałaś?
- Godzinę temu. Spokojnie, działa 24 godziny... zdążę. - Zapewniła mnie ze
śmiechem, mi nie było do śmiechu za to. Jeśli Rocky wygarnąłby z jakąś propozycją to byłoby źle...
- Uważaj na Rockyego. Można powiedzieć, że chłopak Cię polubił... - Odezwałem się po chwili milczenia.
- Nawet jeśli to co? Boisz się, że się zakocha?
- Tak. Obiecałem rodzicom, że nikogo więcej nie wciągnę w to wszytko, Ryland im wystarczy, a on sam nigdy nie siedzi w domu. Widują się z nim raz na tydzień, po co on mieszka w Instytucie?
- Bo tam jest bezpieczny. Przecież wiesz... - Rzekła spokojnie, a ja jej tylko przytaknąłem. - Tak w ogóle... czemu Stormie nie chce wciągać reszty twojej rodziny w to wszystko? Przecież... wszyscy jesteście Nefilim.
- Ale to życie jest ryzykowne. Moja mama razem z tatą chcieli to skończyć, chcieli mieć normalne życie.
- Ale nasze "normalne życie" jest właśnie takie jak moje czy twoje.
- Moja mama nie wybrała tego kim się urodziła, ale wybrała styl życia. Ja też, mam do tego prawo...
- Twoje rodzeństwo też powinno mieć.
- Ale ja sam to wszystko odkryłem. Nikt mi nie podał wyboru na tacy! Ryland też sam wszystkiego się dowiedział. Zrozum Veronico... obiecałem im, że nikomu nic nie powiem. Zamierzam dotrzymać obietnicy. - Wtedy właśnie mój sensor wskazał mi, że demoniczna energia jest dość blisko. Sensor to było urządzenie, które wykrywało Demony, one wydzielały z siebie pewien rodzaj energii, spojrzałem do niego. - Cholera... demony... zbliżają się tu! - Powiedziałem, moja uczennica spojrzała na mnie przerażona. - Ehhh... zejdź do piwnicy! Już. Tam jest zapas broni. - Rzekłem i ruszyłem do kuchni, a szatynka w przeciwną stronę. Podszedłem ze sztucznym uśmiechem do mojego taty i szepnąłem mu na ucho: - Tato... demony. Najpewniej ludzie Valentine'a. Mama musi ich stąd zabrać. - Spojrzał na mnie i ze zrozumieniem kiwnął głową.
- Dzieci idźcie na zakupy z mamą. - Rzekł stanowczo. - Musimy je zrobić... - Spojrzał porozumiewawczo na Stormie, a ona po chwili skumała o co chodzi i zabrała moje rodzeństwo, oraz Ell'a do sklepu, Rocky próbował się sprzeciwić, czemu ja nie jadę, ale w końcu to ja będę walczył z demonem i będę musiał to posprzątać. Już po chwili moja przyjaciółka przyniosła trzy serafickie noże i dwie stele. Ja zawsze swoją noszę przy sobie. Nakreśliłem sobie dwa znaki i byłem w trakcie kolejnego, ale rozległo się pukanie do drzwi. Szepnąłem imię Anielskie, które nosił ten nóż, tak samo zrobili moi towarzysze i skończyłem rysować trzeci Znak, reszta była stała, ale niewidoczna dla niewtajemniczonych. Pukanie się ponowiło, ale z większą siłą... za trzecim razem drzwi wyleciały z zawiasów, a do domu weszły... 2 osoby i jakieś stworzenie. Było słychać ich kroki. Tym stworem zapewne był pożeracz... "Ugghh... jeszcze będę musiał to sprzątać" powiedziałem do siebie w myślach z odrazą, kiedy mój tata już stał twarzą w twarz z dwójką ludzi Valentine'a. - Czego tu szukacie!? - Wykrzyczał, kazałem Veronice siedzieć na razie w ukryciu.
- Twojej kochanej małżonki, albo... ty też możesz być. Gdzie jest Kielich? - Wiedziałem, że po to tu przyszli. Kazałem mojej uczennicy okrążyć sofę, za którą się schowała, niepostrzeżenie wejść do kuchni i zaatakować jednego od tyłu, ja zrobiłem to samo tylko przeszedłem przez jadalnię. Od tyłu chwyciłem i przyłożyłem nóż do szyi jednego z nich, ten tylko się nie ruszał. Szatynka zrobiła to samo, ale dało się wyczuć od niej strach. Spojrzałem na nią, aby się uspokoiła. Pożeracz bez problemu rzucił się na naszego tatę i rozdziawił paszczę w celu ugryzienia go, jednak ten wbił mu nóż w gardziel, bestia zaczęła znikać w płomieniach, które powstały od Anielskiej mocy serafickiego noża. Mark był cały we krwi demona, ale nic mu ona nie robiła, najważniejsze, że go nie ugryzł. - Ha... myślicie, że my jesteśmy jedynymi, którzy pozostali wierni naszemu Panu? Jesteście w błędzie! - Nagle zamiast ich sylwetek pojawił się czarny dym.
- Nie wdychajcie tego! - Krzyknął tata, ja natychmiast wstrzymałem oddech, a Veronica zrobiła to samo, jednak ona zrobiła to za późno i zakrztusiła się smogiem, już po chwili mgła ulotniła się, a po demonie nie było śladu. Szatynka kaszlała i właśnie miała zemdleć, ale Rocky wbił tu do domu i zamiast się zastanawiać co się stało, złapał ją. Spojrzałem na tatę i szybko schowałem nóż, dobrze, że nie widział wszystkiego. - Dzwonimy po Magnusa? - Zaśmiał się mężczyzna, ja też, ale podszedłem do brata.
- Daj mi ją. - Odezwałem się, a on się spojrzał na mnie jakby to była moja wina... jednak po chwili oddał mi ją w moje ręce. Położyłem ją na kanapie. Sprawdziłem jej stan, na pierwszy rzut oka nic się nie działo, ale nagle spod bluzki zaczęło wychodzić jakieś... jej skóra umierała. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i z ulgą stwierdziłem, że Rockyego tu nie ma. Ściągnąłem jej koszulkę co nie było łatwym zadaniem, kiedy wreszcie udało mi się zobaczyłem jak jej klatka piersiowa jest cała czarna, a trucizna rozszerzała się w szybkim tempie. Bez zawahania narysowałem jej tam iratze - znak leczący, ale nic się nie działo, choć trucizna nie rozprzestrzeniała się. Jakiś plus, ale dalej wyniszczała jej ciało tam gdzie dotarła, a dotarła do serca. - Cholera. - Zakląłem pod nosem i nałożyłem na nią ubrania. - Tato! - Zawołałem, a ten wyszedł z pokoju mojego młodszego brata. - Iratze nie działa, musimy ją zabrać do Instytutu i wezwać Bane'a. - Rzekłem, a ten natychmiast ją wziął na ręce i wyszedł z domu. - Ej! - Powiedziałem.
- Ty wyjaśnisz wszystko bratu. - Mrugnął do mnie i odszedł ze smutnym uśmiechem, już po chwili zaczął biec, pewnie narysował sobie wcześniej Znak Niewidzialności. Ruszyłem do pokoju bruneta.
- H-hej... - Powiedziałem niepewnie nie wiem ile widział...
- Co z Veronicą, gdzie ona jest? - Ożywił się.
- Ummm... tata zabrał ją do szpitala. - Powiedziałem. - Wszystko będzie z nią dobrze, a teraz ty mi powiedz... ile widziałeś?
- Tyle ile powinienem. - Rzekł krótko.
- Czyli? - Przestraszyłem się lekko...
- Widziałem jakiś czarny dym, a potem tylko Veronica upadła, przed tym słyszałem jeszcze "Jesteście w błędzie." Czy coś w tym stylu... Riker. Co tu się kurde stało!? - Powiedział ostro i głośno. - Tylko bez żadnych bajeczek... chcę prawdy. - Jego ton był pewny siebie. "Oj nie chcesz prawdy bracie... nawet jeśli... nie mogę Ci jej dać." Pomyślałem i zacisnąłem dłonie w pięści.
- Nic ważnego. Po prostu Veronica zemdlała, w szpitalu wszystko się wyjaśni. - Skierowałem się do wyjścia i spojrzałem na niego w progu, jemu ta odpowiedź nie wystarczyła. Na twarzy miał grymas niezadowolenia i zmartwienia jednocześnie. Wyszedłem z pokoju i chwyciłem telefon w rękę, oraz wykręciłem numer do taty... nie odbierał. Postanowiłem iść do Instytutu i sprawdzić co się dzieje, wziąłem kurtkę i chciałem wyjść z domu.
- Gdzie ty się wybierasz? - Spytał brunet, odwróciłem się do niego. Stał w drzwiach od swojego pokoju.
- Do I... szpitala. Zobaczę co z nią i wrócę, poczekaj na mnie. - Powiedziałem i ruszyłem, nie usłyszałem żadnego sprzeciwu z jego strony, szybkim krokiem szedłem przez ulice mojej dzielnicy, usłyszałem za sobą jakieś równie szybkie kroki, spojrzałem się za siebie, ale nikogo nie było. Wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej... w końcu dotarłem do budynku, otworzyłem bramę, która rozwarła się i zaskrzypiała głośno. Zewnętrze budynku dla nieproszonych gości wyglądało jak stary, opuszczony i od lat nie zamieszkiwany budynek, jednak Nocni Łowcy widzieli o wiele więcej, widzieli coś czego ludzie nie potrafili dostrzec. Budynek był ogromny i przypominał zamek za czasów świetności, na łuku od bramy wyryte były runy, które ukrywały prawdziwą postać budynku. Wieże były strzeliste i ostre, brama była ogromna, było dużo okien, które były mniej więcej takie jak ja. Cały Instytut wykonany był z kamienia. Usłyszałem kroki, ale były o wiele cichsze niż teraz, sięgnąłem do pasa po broń, którą założyłem jak tylko wszedłem do budynku, przede mną przeturlał się jakiś kamień. Poszedłem w miejsce skąd ten kamyk się wziął i wyciągnąłem broń. - Michael. - Szepnąłem imię, a ostrze szybko zabłysło i po chwili blask prawie wyblakł, jednak nie zniknął do końca, była to broń lepsza niż inne ponieważ Michael był silniejszy niż zwykłe Anioły. Kiedy doszedłem do celu zobaczyłem Noah'a, odetchnąłem ciężko.
- Riker? Co ty tu robisz? - Zapytał zdziwiony?
- Mógłbym zapytać o to samo... miałeś być z rodzicami w Idrisie, razem z Ness... - Rzekłem. Idris, coś zbliżonego do Raju, kraina stworzona przez Anioła Razjela dla Nocnych Łowców, oczywiście można się do niej dostać normalnie, ale jest ona ukryta przed wzrokiem ludzi, widziałem ją tylko raz... właściwie mały fragment tej krainy... przez bramę, bramy to środki transportu, dzięki nim można dostać się do każdego miejsca gdzie jest otwarta inna brama. Ness i Noah Marano, rodzeństwo... cóż mieli jeszcze jedną siostrę... no właśnie mieli. Laura umarła, zginęła w walce, żeby oni mogli przeżyć... każdy przeżywał to na swój sposób, Noah to zniósł, jest zwykle skryty w sobie, a Van... Van stała się straszną suką odkąd dowiedziała się o śmierci siostry, ale w sumie... to mnie w niej kręci.
- Odesłali mnie tu. Podobno Veronice coś się stało... o co chodzi?
- Valentine odkrył miejsce mojego zamieszkania, twierdzi, że moja mama wie gdzie jest Kielich. Jak on to zrobił skoro myślał cały czas, że jesteśmy w Nowym Jorku? - Nóż stracił blask i powrócił do poprzedniej formy, a ja go schowałem. - Nie wiem co mam zrobić z moją rodziną... nie możemy się tak nagle wyprowadzić, a zwłaszcza nie tutaj. Mimo, że to jedyne bezpieczne miejsce.
- Może do Alicante? To w końcu najbez...
- Nie. Oni nie mogą dowiedzieć się o Nefilim, o naszym świecie... jasne? A teraz... widziałeś ich? - Zaprzeczył kiwnięciem głowy, postanowiłem ruszyć do naszego szpitala gdzie powinni leżeć wszyscy ranni, jedno łóżko było zajęte, a przy nim stał mężczyzna, dość wysoki w czarnej szacie z kapturem nałożonym na głowie. Kiedy wszedłem do sali ten podniósł wzrok i zdjął nakrycie głowy, oraz uśmiechnął się do mnie. - Magnus. - Mężczyzna miał widoczne azjatyckie korzenie, a jego oczy były jak u kota, był dość wysoki i chudy, robił coś przy ciele dziewczyny, a z jego dłoni wydobywał się blask.
- Riker... trochę będzie musiała poleżeć, ale dam radę. Iratze zablokowało rozprzestrzenianie trucizny, pierwsze za co się wziąłem to serce i dalej bije, ale nie może oddychać, bo jej płuca dalej są skażone. - Wytłumaczył, a ja wszystko zrozumiałem i usiadłem przy jej krześle. Odetchnąłem ciężko, nie była moją pierwszą uczennicą, ale zdecydowanie najlepszą. Żaden uczeń nie pokonał mnie w walce treningowej przez pierwsze trzy lata, a ona już po pół roku dała radę... Nagle do pokoju ktoś wpadł, był to zasapany tata. Odetchnąłem z ulgą, martwiłem się o niego.
- Rocky... nie ma go... w domu... - Złapał oddech.
- Pewnie debil mnie śledził, nie ma czego się bać. Na pewno go zgubiłem, miałem Znaki. - Rzekłem i poszedłem już bez słowa do Sali treningowej, było w niej cholernie ciemno, ale wszystko widziałem, wyciągnąłem Michaela i przepraszając, że ponownie go wzywam wypowiedziałem jego imię, ostrze zaświeciło i już po chwili delikatny blask przeszywał niewielki teren wokół mnie. Zacząłem trenować, atakowałem nożem manekiny, które były przeszywane ze świstem, ale wzmacniało to moje mięśnie i szybkość ataków. Kiedy miałem właśnie schować broń po godzinnym treningu drzwi sali otworzyły się, rzuciłem seraficki nóż w ścianę gdzie zamknięte drzwi łączyły się z nią. W bramie zobaczyłem tylko wystraszonego bruneta. Spojrzałem na niego i przełknąłem głośno ślinę. - Ro... Rocky. Jak ty tu... skąd... jakim cudem? - Ogarnąłem się po chwili i zachowałem zimną krew. - Co ty tu robisz? - Powiedziałem ostro i podszedłem do niego szybkim krokiem, już po chwili przemierzyłem całą salę i wyciągnąłem broń z szczeliny, którą ostrze wytworzyło i przyłożyłem je bratu do gardła. Nic mu nie miałem zamiaru zrobić, ale musiałem zachować pozory. Ten tylko patrzył na mnie, a strach wypełniał całe jego ciało. - Co tu robisz?! - Wydarłem się, w tej chwili byłem też na niego wściekły.
- Ja... - Bał się cokolwiek powiedzieć, prychnąłem śmiechem.
- Śledziłeś mnie. Prawda? - Kiwnął delikatnie głową. - Dlaczego?
- Bo... mam dość tajemnic! Od wielu lat ukrywacie coś z rodzicami... może wreszcie raczyłbyś powiedzieć o co chodzi? Nie męczy Cię to kłamanie? Akurat poszedłeś do koleżanki i miałeś rozciętą bluzę? Błagam Cię, w taki kit to nawet ślepy nie uwierzy. - Parsknął śmiechem, a ja zabrałem nóż z jego szyi, w tej chwili Ellington, geniusz, przyszedł do sali treningowej.
- Riker mu.... co on tu robi? - Zdziwił się widząc przyjaciela.
- Lepsze pytanie brzmi co TY tutaj robisz. - Ja też nie ukrywałem zaskoczenia widokiem mojego kolegi.
- Ummm... miałem Ci przekazać wiadomość od Raphaela, ale skoro tak sobie rozmawiacie to... ja nie będę przeszkadzał. - Rzekł i chciał wyjść.
- Czekaj. - Zatrzymał się i spojrzał na mnie. - Pomóż mi z tym debilem, bo bez wyjaśnień się nie obejdzie. - Kiwnął głową, a ja wyciągnąłem Magiczny Kamień, z którego wydobył się oślepiający blask, który oświetlił całą salę. Ratliff za to przywarł Rockyego do ściany.
- Co ty tu kurde robisz?! - Zapytał.
- Śledziłem Rikera i puść mnie kmiocie. - Chłopak był coraz bardziej zdenerwowany.
- Ell uspokój się, bo będę musiał wezwać kogoś. - Złapałem go za ramię, a ten opuścił swojego przyjaciela.
- Co do tego kmiota... jestem starszy od Ciebie. - Mruknął stojąc oparty o ścianę, westchnąłem cicho.
- Mów co chcesz wiedzieć, ale pod jednym warunkiem... NIC nie mów swojemu rodzeństwu. - Kiwnął twierdząco głową i zastanowił się chwilę.
- Co to za miejsce, czemu tu jesteś, co tu robi Ell, gdzie jest Veronica, co z nią? Opowiedz mi najlepiej wszystko od początku... - Odezwał się wreszcie.
- Sam tego chciałeś. Czeka Cię lekcja historii... legenda mówi, że wiele tysięcy lat temu na Ziemię zstąpiły Demony, ludzie nie potrafili z nimi walczyć i łatwo umierali w walce z nimi. Wtedy Anioł Razjel również przybył i pomógł ludziom tworząc trzy Dary Anioła, Kielich, Miecz, oraz Lustro. Każdy z Darów osobno miał jakąś moc, ale połączone w jedno z wykorzystaniem odpowiednich zaklęć mogły przywołać Razjela, aby ten spełnił jedno życzenie osoby, która Go wezwała. Kielich Anioła... Razjel napełnił go swą krwią i podarował człowiekowi, ten zyskał siłę i szybkość o jakiej ludzie mogli pomarzyć, do tego dostał moc przyjmowania na siebie specjalnych Runów, wielu śmiałków wypiło krew Anioła i tak oto powstali pierwsi Nefilim, każdy następny potomek ich również taki był. Miecz Anioła, Maellartach. Odpowiednio zindoktrynowany potrafi sprawić, że wezwane przez Ciebie demony są Ci posłuszne, sam miecz sprawia, że Nocni Łowcy zmuszeni są do mówienia prawdy. Lustro... nikt nie wie gdzie się znajduje, nikt również nie zna jego dokładnych właściwości, wiadome tylko, że służy, aby wezwać Razjela. Kielich w połączeniu nie tylko z krwią samego Anioła, lecz także z krwią Nefilim potrafi sprawić, że człowiek stanie się Nocnym Łowcą, ale to musi być dziecko, gdyż dorośli są zbyt słabi, aby sprostać takiej mocy. Ten budynek to Instytut, coś jak nasza kwatera główna, w każdym mieście jest taka. No wiesz... na świecie nie ma tylko Aniołów i Demonów są też Podziemni, czyli tak zwani Dzieci Księżyca, Dzieci Nocy, Faerie oraz Czarownicy. Dzieci Księżyca to wilkołaki, Dzieci Nocy to wampiry i to nawiązuje też po części dlaczego Ell tu jest, ale nie rozumiem jakim prawem przekroczył te mury, Fearie magiczne istoty, które nie potrafią kłamać, są mistrzami manipulacji, jednak nigdy nie naginają prawy, ale nie można im ufać i nigdy nie można przyjmować od nich podarunków. Czarownicy, pół demony, pół ludzie, mają magiczną moc i są nieśmiertelni, ale nie są niezniszczalni. Swoją energię tracą wraz z utratą krwi. Dzieci Nocy... no wyjaśniać nie trzeba, szybkie, silne, umieją zmieniać się w nietoperze, nie mogą chodzić za dnia... Dzieci Księżyca to też chyba jasne, umieją zamieniać się w wilka, zwykle młode likantropy są agresywne, szybkie, silne... nienawidzą wampirów. Wszystko jasne? - Zapytałem.
- Zaraz... to ty jesteś takim Nefilim?
- A widzisz te tatuaże? - Pokazałem na mój obojczyk gdzie ciągnął się jeden znak. - Kiwnął głową. - To są runy, które narysowałem.
- To ja też jestem Nocnym Łowcą? - Zadał kolejne pytanie.
- Ehhh... tak.
- Czyli co... jestem jakiś lepszy niż inni ludzie?
- No niby tak, ale dalej jesteś śmiertelny.
- Pfff... ciapa. - Zaśmiał się Ell.
- Siedź cicho Demonie. - Rzekłem sucho.
- Wiesz, że nie lubię tego określenia. Zresztą nie jestem w pełni demonem. - Ja tylko uśmiechnąłem się triumfalnie. Rocky patrzył na nas zdezorientowany. - Umm... jestem czarownikiem. - Na jego twarzy pojawił się głupi wyszczerz.
- Zaraz co... jak to możliwe... przecież znamy jego rozdziców.
- Demon może przybrać każdą postać, jednak zapewne od razu po "stworzeniu" dziecka odchodzi od ludzkiej partnerki, mama Ellingtona znalazła sobie innego męża i cała trójka udaje, że to on jest jego ojcem, aby się nie wydało, że ma starego demona. - Odezwałem się wreszcie. - Coś jeszcze?
- Tak... Riker jest sprawa. Trenuj mnie!...

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 1

Rozdział 1 "Znów miałam zły sen"

*Perspektywa Veronici*
Siedziałam w ciemnym kącie, byłam zdyszana, biegłam przed chwilą. Uciekałam przed brunetem, który biegł na mnie z nożem, oczy miał puste i... czarne. To było straszne, ale chyba go zgubiłam. - Tu jesteś kotku. - Powiedział z uśmiechem, ale jego oczy... biło z nich zło, co nadawało temu grymasowi przerażającego wyrazu. Wyglądał jak opętany, był umięśniony, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i zanim jego oczy zupełnie pociemniały to były brązowo-szare, w których zawsze można było utonąć. Nie mogłam się oprzeć patrząc w nie, ale tym razem... to nie był on. To był ktoś inny, właśnie miał się zamachnąć kiedy obudziłam się z krzykiem. Moja mama wbiegła natychmiast do pokoju przerażona z miotłą.
- Co się stało córeczko? - Zapytała i rozejrzała się po pokoju, nic nie zauważając opuściła kij z tym czymś na końcu.
- Znów miałam zły sen. - Powiedziałam i złapałam się za głowę. Ona podeszła do łóżka, po czym usiadła na nim. Przytuliła mnie, a ja to odwzajemniłam. - To się kiedyś skończy? - Zapytałam, a ta się tylko uśmiechnęła.
- Nie wiem, ale już 6... chyba czas zacząć twój trening. - Rzekła łagodnie, a ja wstałam z łóżka. Miałam na sobie zieloną piżamę i papcie, które wyglądały jak króliczki. Mimo tego, że byłam w mrocznym miejscu, który zwany był Instytutem to starałam się nie zmieniać swojego życia. Ruszyłam w stronę łazienki, lub pomieszczenia, które nazywane było łazienką. W zasadzie był to ogromny pokój z kilkoma kabinami prysznicowymi, stąd prowadziły drzwi do toalety. Wzięłam szybki prysznic. Kim jestem? Jestem Veronica Clare, córka pisarki Cassandry Clare, która opisała w 6 tomach przygody Clary i Jace'a oraz ich przyjaciół... jednak to wszystko to nie były kłamstwa. Cały świat, który ona opisała w książce był prawdziwy, tylko bohaterów zmyśliła... no nie do końca. Postacie... totalnie zmyślone, ale reszta... cały ten świat to prawda... ta historia opisana w sadze nigdy się nie wydarzyła... prawie. Ta saga ma przygotować ludzi na ewentualny otwarty atak Valentine'a, który nie cofnie się przed niczym, aby stworzyć więcej Nefilim... Jestem szkolącą się Nocną Łowczynią, ja żyję w tym świecie, jestem człowiekiem, który ma w sobie krew Anioła. Jestem taka od urodzenia, jestem silniejsza i szybsza od innych, zwykłych ludzi, jeszcze do tego mam stelę, to znaczy... będę mieć, którą mogę kreślić znaki na swojej skórze, które dają mi magiczną moc wnikając w moje ciało. Jest ich setki, być może tysiące. Wiele z nich jest nieznanych, ale moja mama potrafi narysować wszystkie. Ma w sobie krew Anioła, ale nie tak jak każdy Nocny Łowca, ona zanim się narodziła, jej matka wypiła dodatkową dawkę Anielskiej krwi, stała się w większości Aniołem niż człowiekiem, ale dalej nie ma Boskich mocy. Ja też jestem taka, moja mama nieświadomie dostała posiłek, w której była ta substancja... wiem co było przed Szarą Księgą, przed Clave, przed powstaniem Nefilim. Znam całą tą historię, ale nie wolno mi jej zdradzać... mimo, że urodziłam się dopiero 18 lat temu... Skończyłam myśleć, oraz poszłam do siebie ubrana w szlafrok, aby się założyć na siebie ubrania. Nałożyłam na swoje ciało bieliznę i najzwyklejsze, luźne dresy, ponieważ w treningu cokolwiek co założę ubrudzi się lub zniszczy. Założyłam trampki i ruszyłam na dół do sali treningowej, tam czekał już na mnie mój trener.
- Spóźniłaś się. - Powiedział i odwrócił się z groźną miną - Nie marnujmy więcej czasu. - Rzekł suchym tonem. W ręku trzymał nóż, a w drugiej ręce coś przypominającego różdżkę, stelę. - Szybko nakreśl sobie znaki i zaczynamy. - Rzucił to przez pokój, ale bez problemu kij do mnie dotarł. Przyłożyłam go do dłoni, a z czubka wydobyło się małe niebieskie światełko, po chwili poczułam lekkie pieczenie na skórze, a już po chwili miałam na wewnętrznej stronie dłoni nakreślony czarny, gruby znak. To samo zrobiłam na nadgarstku. - Dwa na razie wystarczą. - Rzekł i podszedł do mnie. Sala była ogromną, ale mój trener poruszał się bezszelestnie, spojrzał na moją rękę i kiwnął do siebie ze zrozumieniem, oraz odebrał stelę, przyrząd służący do kreślenia znaków. - Wiesz jakie znaki zrobiłaś? - Zapytał, durne pytanie.
- Znak Nocnego Widzenia i Znak Cichego Chodzenia. - Odparłam, ten tylko kiwnął głową w geście potwierdzenia.
- Wiesz co to oznacza? - Uśmiechnął się ledwo zauważalnie.
- Niestety tak... - Mruknęłam, a ten podał mi jeden nóż.
- Jego imię to Abrariel. - Wypowiedziałam jego imię, trzymając broń w ręce. Ostrze zaczęło się świecić na biało i po chwili wydłużyło się niewiele, a blask zniknął prawie tak szybko jak się pojawił. Dotknęłam delikatnie jego ostrza, miało na sobie znaki, jednak inne niż ma na sobie każdy Nocny Łowca. Mój trener już po chwili w ręku miał podobny nóż. - Gotowa? - Zapytał, a ja kiwnęłam głową, widziałam doskonale wszystko mimo, że było ciemno. Nie było tu okien i nie dostawało się żadne światło, ale dzięki znaku Nocnego Widzenia mogłam bez problemu wszystko zobaczyć, jednak nie chłopaka, który mnie uczył. Już po chwili poczułam jego oddech za sobą i szybko odskoczyłam w bok. Ten za to przeciął ze świstem powietrze i uśmiechnął się, korzystając z tego, że go rozproszyłam cicho ruszyłam na niego, ale ten równie szybko co ja uniknął ciosu, jednak kiedy już dotknął nogami podłoża od razu na mnie ruszył, nie dając mi zrobić oddechu i wybił mi broń z ręki, oraz ostrze noża przyłożył do szyi. - Nie możesz tak długo się zastanawiać. Podczas walki musisz myśleć szybko, a jak nie możesz nic po prosty wymyślić unikaj, dopóki na coś nie wpadniesz. - Jak zawsze mądra rada mojego "mistrza". - Narysuj sobie Znak Darów Anioła. - Rzucił mi stelę, a ja nakreśliłam ten znak sobie prawie natychmiast. Poczułam jak w moim ciele zbierają się siły. Chwyciłam ponownie nóż i stanęłam gotowa do dalszej walki. Tym razem mój trener o blond włosach postanowił zaatakować od dołu i ślizgiem chciał mi zaburzyć równowagę, abym się przewróciła, ale zrobiłam wysokie salto i uniknęłam tego dzięki temu stałam teraz do niego tyłem. Prawie natychmiast znalazłam się przy nim i trzymałam nóż pod jego szyją.
- Wyrzuć seraficki nóż. - Powiedziałam pewnie, a ten rzucił broń, ja tylko kopnęłam ją za siebie.
- Gratulacje. - Rzekł w końcu, po chwili ciszy między nami. Ja uwolniłam go z uścisku, a ten rozmasował swój kark. - Dalsza część treningu po przerwie. Zjemy coś? - Zapytał z uśmiechem, kiedy tylko kończyliśmy treningi od razu stawał się pogodny i miły, ale zawsze szkolenie było na pierwszym miejscu i podchodził do tego chorobliwie poważnie. Cały Riker Lynch...

*Perspektywa Rocky'ego*
- Ej gdzie znowu Rikera wywiało? - Spytałem, było około godziny 12, a zwykle o tej porze był w domu. Zwykle, bo zawsze gdzieś na noc znikał.
- Powinien już tu być, może coś go zatrzymało? - Powiedziała moja mama Stormie, a ja wzruszyłem ramionami, byłem w kuchni, więc wziąłem tylko jabłko i ruszyłem do siebie, kiedy drzwi się otworzyły, a stał w nich mój starszy brat.
- Gdzie ty byłeś? - Zadałem mu znaczące pytanie w drzwiach, póki Rydel jeszcze nie było.
- Hej Rocky, też miło Cię widzieć. Wpadłem do koleżanki. - Jego ciuchy były całe brudne i poniszczone, a w jednym miejscu miał nawet jakby... przecięte nożem. To nie było zwykłe rozdarcie, nie mogło być... często wracał z czymś takim. To mi nie grało, ale nigdy nic mi nie mówił. Irytowało mnie to... - Eee... mamo. - Skierował się do naszej rodzicielki. - Dzisiaj wpadnie do nas moja przyjaciółka na obiad. - Kiwnęła głową ze zrozumieniem.
- Co to za koleżanka? Ładna? Znam ją? Kiedy ją poznałeś? - Wypytywałem mojego braciszka.
- Ummm... na imię ma Veronica, nie znasz, nawet ładna, poznałem ją kilka lat temu.
- Opisz mi jej wygląd. - Rzekłem stanowczo.
- Ehhh... Ma czarne, długie włosy, jasną cerę, jest niska, szczupła, ma niebieskie oczy, jak morskie fale. Pasuje? - Rozmarzyłem się od razu.
- Ideaaalna. - Powiedziałem, dalej marząc sobie o niej, za to moja siostrzyczka odwiodła mnie od blondaska. - Ummm... ja nic nie mówiłem. - Odezwałem się kiedy już wróciłem do realnego świata. - Masz jakieś jej zdjęcie?! - Zawołałem do blondyna, a ten akurat wyszedł spod prysznica.
- No... chyba jest w portfelu. - Powiedział i poszedł do niego, sięgnął po jakąś małą kartkę i podał mi ją.
- Jest ładniejsza niż opisywałeś. - Uśmiechnąłem się do siebie, na odwrocie poczułem coś dziwnego i chciałem odwrócić jej fotkę, ale Riker zabrał mi ją szybkim ruchem ręki. Zdziwiłem się, ale on nic nie powiedział, jakby było to dla niego normalne.
Nie było jeszcze 14, a rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzył je nasz tata Mark i od razu się uśmiechnął do naszego gościa. - Witaj Veronico. Zapraszam. - Otworzył jej szerzej drzwi.
- Dzień dobry panu. - Rzekła tylko i weszła do naszego domu, od razu podszedłem do przejścia z salonu do korytarzu, gdzie było widać drzwi. Była jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach.
- No hej mała. - Powiedziałem z łobuzerskim uśmiechem.
- Ummm... hej. - Odezwała się niepewnie, wtedy Riker wbił do nas.
- Zostaw ją Rocky. - Od razu uśmiechnęła się na widok blondyna, przytulili się na powitanie. Udałem obrażonego i odszedłem od nich. Najstarszy zawołał wszystkich do pokoju, zszedł nawet Ross, a to u niego rzadkość odkąd zerwał z dziewczyną.
- Czego chciałeś? - Zapytał przymulony, dalej pewnie spał.
- Chcę wam kogoś przedstawić. Oto... Veronica Clare. - Zza niego wyszła niska, ale piękna szatynka. Uśmiechnąłem się na jej widok. - Ej... a gdzie Ell? - Zapytał po chwili kiedy go nie zobaczył, ja za to patrzyłem na niego wrogim wzrokiem, stał za dziewczyną i patrzył na nią, jakby nic piękniejszego nie widział w życiu. Riker odwrócił się za siebie i natychmiast rzucił go na łóżko.
- Ładnie to tak się skradać? - Powiedział agresywnie, ale zaraz po tym się uśmiechnął.
- Dzieci obiad! - Krzyknęła mama z kuchni...
__________________________________
Tak więc dodaję teraz rozdział ;-; Zakładkę stworzę w poniedziałek... może xD
Przepraszam jeszcze raz, ale jak już mówiłam to rozwalił mi się komp ;-;
No to ten... pewnie się dziwicie, że nie ma prologu, ale całe zapoznanie z bohaterami będzie w zakładce "Bohaterowie" a fabuły wam nie zdradzę do tego nie wyjaśnię wszystkich pojęć z tym związanych... po prostu tu trzeba myśleć trochę :D
A tak w skrócie: Jeden wielki prolog to około... cały sezon :) Powodzonka w czytaniu :)